~37~ Raz, dwa, trzy umrzesz dzisiaj ty.

367 19 4
                                    

Rozdział kończy się dopiero pogrubionym napisem.

Perspektywa Diego.

Chciałem pozostać przy moim śnie i nie budzić się już nigdy, jednak po jakimś czasie zaczęły docierać do mnie krzyki a chwilę później na moją głowę wylana została wręcz lodowata woda.

Spałem jedynie w dresowych spodniach więc niemalże momentalnie poczułem chłód na nagiej skórze.

Na głowie miałem założony worek, który przykleił się do twarzy równocześnie utrudniając mi oddychanie.

Ręce miałem związane z tyłu, a nogi przywiązane do krzesła, na którym siedziałem.

Ktoś obok mnie również został oblany wodą, o czym świadczył nie tylko dźwięk odbijających się od ciała kropli, ale też syk.

-Dosyć już spaliście! -krzyczał jakiś mężczyzna. -Zdejmijcie worki. -rozkazał komuś.

Chwilę później materiał został zabrany a moje oczy starały przyzwyczaić się do światła panującego w pomieszczeniu. Udało mi się to dopiero po chwili.

Ku mojemu zdziwieniu nadal znajdowaliśmy się w posiadłości Withmorów, konkretniej mówiąc w przestronnej jadalni, która połączona była z salonem.

Tyle że po pięknym wnętrzu nie było nawet śladu ogromny stół i krzesła leżały pod ścianą w skrawkach, sofy były zniszczone i dosunięte do ścian. Wszystkie meble i ozdoby zostały porozrzucane po podłodze.

Szkło, z obrazów i zdjęć które wcześniej wisiały na ścianach walało się wszędzie.

Koło mojego krzesła stało sześć innych, ja Dante, wujek Emil, bliźnięta i państwo Withmore siedzieliśmy związani w dokładnie taki sam sposób, a ja byłem na środku. Po prawej miałem dziadka dziewczyny a po lewej jej matkę.

Natomiast przed nami klęczało sześciu ludzi, każdy miał zwieszoną głowę i każdy był pobijany.

Obok kawałek dalej w pięknym ozdobnym fotelu, który wcześniej stał w gabinecie Iana siedział jakiś mężczyzna.

Ubrany w czarny garnitur i białą koszulę. Nieco za długie blond włosy zaczesane miał na żel do tyłu, a jego niebieskie oczy z dziwną ekscytacją obserwowały każdego z nas.

-Jestem zły. -stwierdził niemalże beztrosko. -Muszę przyznać, że pokrzyżowaliście mi plany. A wiedzcie, że bardzo nie lubię, kiedy coś idzie nie po mojej myśli.

Wstał z miejsca i tak po prostu spacerował po pomieszczeniu, ja natomiast starałem się zrozumieć skąd go znam...

-Planowałem ten dzień latami, poświęciłem wiele godzin na wyobrażenia o tym właśnie momencie. -mówił jakby rozmarzony. -Ja trzymający was w garści.

Krzesło po lewej aż się zatrząsało, a kiedy spojrzałem w tamtą stronę zobaczyłem, że pani Rose ciężko oddycha z nieukrywanej wściekłości.

-Gdzie jest moja córka?! -krzyknęła a po policzku spłynęła jej łza.

-Oj Mill... Moja słodka Mill. Akurat ty powinnaś wiedzieć, kiedy siedzieć cicho.

Mówił podchodząc do niej. Pochylił się chwytając jej policzek i spojrzał prosto w oczy.

-Kiedyś byłaś lepiej ułożona. -warknął uderzając ją w twarz.

Pięści same mi się zacisnęły, jednak nie mogłem nic zrobić.

-Każda odpowiedź na moje pytanie która mnie nie zadowoli będzie niosła za sobą konsekwencje. Za wasze przewinienia płacić będą oni.

Nie ty decydujesz! 18+Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ