~35~ Czy to dzień pieprzonego pojednania?

394 25 3
                                    

Perspektywa Diego.

Rozdział kończy się dopiero pogrubionym napisem.

Dziecko cicho chlipało w moje ramię nieustanie zaciskając małe rączki na mojej koszuli. Nigdy w całym moim dwudziestosiedmioletnim życiu nie sądziłem, że do stopnia będę utożsamiał się z dwulatką. Bo sam chciałbym teraz tylko znaleźć ukojenie w kimś kto otoczyłby mnie bezpieczeństwem.

Mimowolnie przenosiłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą i odwrotnie, delikatnie się kołysząc. Moje doświadczenie z dziećmi nie było na jakimś niesamowitym poziomie jednak, czas spędzony z małym Martinem pozwolił mi wyrobić kilka odruchów takich jak ten. Bo to dziwne bujanie się na boki z niewiadomych mi powodów uspakajało dzieci.

Sensu w tym nie widziałem za grosz jednak wychodzę z założenia, że jeśli coś jest głupie, ale działa to wcale nie jest głupie.

Dziewczynka w końcu oderwała buzię od mojego już prawdopodobnie zasmarkanego ramienia i spojrzała na mnie z czymś na wzór wdzięczności.

Pani Rosemary wróciła do pomieszczenia w towarzystwie babci dziewczyny, która, kiedy tylko mnie zobaczyła wymusiła uśmiech.

Starsza pani podeszła bliżej i objęła mnie ramionami chcąc choć trochę mnie pocieszyć.

-Ian i Dante już jadą, bliźnięta są na wybrzeżu więc nie zdążą dojechać. -poinformowała mnie kobieta. -Emil i Maya też są już w drodze.

Skinąłem głową na znak zrozumienia. Szczerze mówią jednocześnie podziwiałem i miałem pretensję do tej rodziny.

Jak mogli jednocześnie być tak zgrani, w momencie, kiedy Willow poświęcała się dla ich dobra i tak podzieleni, kiedy próbowała temu zapobiec? Teraz razem chcieli ją ratować a wtedy każdy patrzył jakby była wyrzutkiem.

A najgorsze w tym wszystkim było to jak wiele nadziei pokładała w nich Willow, jak bardzo ich kochała i jak wiele była w stanie poświęcić.

-Mogę ją wziąć, jeśli chcesz. -zaproponowała Anastazja.

-Nie trzeba. -odpowiedziałem, bo sama w sobie Poppy naprawdę mi nie przeszkadzała,

Wręcz przeciwnie, dostarczała mi czegoś na wzór poczucia wsparcia.

Mój wzrok skupił się na matce Willow, która siedziała na kanapie niedaleko nas, wydawała się nieobecna. Jej myśli zdecydowanie krążyły gdzieś daleko stąd, kiedy podpierała podbródek na dłoni i patrzyła dosłownie w przestrzeń.

-Wszystko dobrze? -spytałem kładąc jej dłoń na ramieniu.

Podskoczyła delikatnie i podniosła na mnie wzrok, ale tylko na krótki moment, bo chwilę później skupiła go na swoich dłoniach.

-Moja córeczka jest silna, ale nie wiem czy wystarczająco silna by zrobić aż tyle. Ja zrobiłam o wiele mniej i nie skończyłam za dobrze.

W skupieniu słuchałem tego co mówiła starając się jakoś to poukładać. Byłem prawie w stu procentach pewny, że nawiązuje do wydarzeń jeszcze sprzed moich narodzin. Do tego okresu, o którym mówiła mi Willow i wspomniał Dante. Oraz do lat rozłąki między Rosemary i Ianem.

-Starałam się być silna, przybrałam dobrą minę do złej gry przez co skończyłam w okropnym dołku. Ale ja nie byłam tam z własnej woli, ja uciekłabym na drugi koniec kraju, bo taka byłam. Uciekałam przed wszystkim, nawet przed własnymi myślami. A moja Willow... Miała wybór, a postanowiła się z tym zmierzyć. Taka jest między nami różnica.

Nie ty decydujesz! 18+Where stories live. Discover now