A co mi szkodzi zejść po nich i zajrzeć do piwnicy? Przecież nie trzyma tam zwłok... chyba. Lepiej, aby tak było. Choć po nim wszystkiego można się spodziewać. Bo co ja w zasadzie o nim wiem, oprócz tego, że jest popieprzony, niewyżyty seksualnie i lubi znęcać się nad niewolnikami i ich kupować? No właśnie nic. Może być do tego mordercą.

Te myśli nie dodały mu odwagi. Był tu dopiero drugi dzień, a już został zgwałcony i zmuszony do seksu oralnego. Czy aby na pewno chciał się przekonywać, co mogło się kryć w piwnicy?

Pierdolić to. Najwyżej zejdę na zawał.

Pokonał już wszystkie schody i stanął przed kolejnymi drzwiami. Również o barwie kości. Te były otwarte, więc od razu mógł dostrzec, co się za nimi znajdowało. Na pierwszy rzut oka nie było to nic podejrzanego. Po prostu sporej wielkości kwadratowy pokój, w którego ścianach znajdowało się mnóstwo białawych drzwi. Jedne z nich pozostawały całkowicie otwarte i dało się słyszeć dobiegające stamtąd nieco zniekształcone głosy. Oczywiście ruszył tam, starając się nie wydobyć żadnego dźwięku. Do piwnicznego pomieszczenia prowadził kilkumetrowy korytarz, na jego końcu nie widział drzwi. Tańczyły za to cienie osób się tam znajdujących. Trzy.

— ...więc pytam ostatni raz, śmieciu! Kto pozwolił ci rozprowadzać swoich ludzi na moim terenie?! Okręg północy jest tylko mój, kurwa! Każdy pierdolony handlarz, jakiego złapię, straci życie! Tego chcesz?! Jak wielu z tych nędznych robali jest twoimi dobrymi kumplami? Chcesz ich skazać na taki los? — pytał wampir.

— Oni... nic dla mnie nie znaczą. I dla nikogo nie pracuję! Przysięgam!

— Chcesz mnie wydymać. A ja bardzo nie lubię być dymany. To zawsze ja jestem tym, który rucha. Masz mnie za idiotę?! Myślisz, że nie wiem, że brakuje wam jaj, żebyście zaczęli handlować samodzielnie na moim terenie?! Pytam więc grzecznie... dla kogo pracujesz?

— Już mówiłem. Dla nikogo. Popełniłem błąd, że zacząłem handlować krwawą metą na twoim...

Duradel roześmiał się. Jego śmiech był zimny i przerażający. George'a aż przeszły ciarki. Dostał też gęsiej skórki. Nie z zimna, bo mimo że przebywał w piwnicy w dosyć skąpym stroju, to było tu ciepło.

— Gnash, podaj mi broń. — Cień wampira zniekształcił się w taki sposób, że zrozumiał, iż tamten wyciąga dłoń do kogoś, aby pochwycić narzędzie niosące śmierć. — Ostatnia szansa, śmieciu. Imię i nazwisko twojego zleceniodawcy, albo żegnasz się z tym światem.

— Nie! Poczekaj! Dobra... dobrze... — w głosie przesłuchiwanego mężczyzny zabrzmiała panika. — Pracuję dla Treznora Gratisusa.

— No i nie można było tak od razu? Marnowałeś tylko mój czas. Co ci polecił?

— On mnie zabije, gdy się dowie.

— A ja cię zabiję, jak się nie dowiem. Pomyśl... kto jest groźniejszy? Treznor, gdzieś daleko, czy ja ze spluwą przy twoim pustym łbie, hmm?

Nastała chwila ciszy, przerywana nierównym oddechem mężczyzny, któremu groził jego właściciel.

— Ty — padła wreszcie krótka odpowiedź.

George przywarł plecami do ściany i oddychał jak najciszej, aby nikt go nie usłyszał. Zaczął się powoli wycofywać. Wolał nie wiedzieć, co wampir by mu zrobił, gdyby go tu złapał. Nie miał ochoty się przekonywać, tym bardziej wiedząc, że ten prowadzi jakieś nielegalne interesy i rozprawia z wrogami.

— Masz rację. W ciągu trzech sekund chcę usłyszeć odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Co ci polecił? — Duradel był już wkurwiony. Od początku wiedział, że ten śmieć pracował dla któregoś z Nieśmiertelnych. Tylko takie wampiry dysponowały taką mocą, by nałożyć taką blokadę na myśli człowieka, której nie dało się złamać. Nawet jeśli również było się Nieśmiertelnym, wyższym wampirem.

— Kazał rozprowadzać trefny towar i podawać za twoich ludzi. Chciał ci zszargać reputację. Ja nic więcej nie wiem, przysięgam!

— Bardzo mnie to cieszy. Nie będziesz już więc mi do niczego potrzebny.

— NIE! — wrzasnął desperacko mężczyzna, a potem chłopak usłyszał strzał. Jego ciało stężało ze strachu. Nie mógł się ruszyć.

— Żałośni są ci ludzie. Czy on naprawdę myślał, że może bezkarnie handlować gównem na moim terenie, podając się za mojego człowieka?

— Nie wiem, szefie.

— W końcu to człowiek, oni nie są zbyt bystrzy. Nienawidzę ludzi. Nadają się tylko do pieprzenia, jako niewolnicy. A wiesz, kogo nienawidzę jeszcze bardziej niż ludzi, Gnash?

— Kogo, szefie?

— Mojego niewolnika, który pomimo wyraźnego rozkazu, ma czelność go łamać i podsłuchiwać rozmowę swojego Pana — odparł spokojnie wampir. — Gnash... mamy gościa, który jest bardzo ciekaw, co tu robimy, sprowadź go tu.

O kurwa! — Dobra, teraz to srał w gacie ze strachu. Zmusił ciało do ruchu i zaczął biec, nie zastanawiając się nad bezcelowością swych poczynań. Nie miał szans w biegu z Gnashem, który był wampirem. Słyszał go wyraźnie za sobą. Ledwo zdołał wybiec z krótkiego korytarza do pomieszczenia z wieloma drzwiami, a został złapany.

Spojrzał z przestrachem na tego, który go złapał. Pozbawiona wyrazu blada twarz i stalowoszare oczy wpatrywały się w niego beznamiętnie. Do tego wyraźnie rysujące się kły w lekko uchylonych ustach i czarne włosy z czerwonymi końcówkami nie napawały go ani trochę optymizmem co do jego intencji.

Zaczął go prowadzić w stronę, z której uciekał. Usilnie próbował się wyrwać ze stalowego uścisku, lecz jego próby spełzły na niczym.

Ratunku... przecież on mnie... mnie...

Słowo „zabójstwo" nie chciało mu przejść przez myśl, ale czuł, że to właśnie mu grozi. Chyba teraz naprawdę wkurzył wampira. Słyszał to w jego głosie. I dobra, może jego życie sprowadzało się teraz do zaspokajania jego zachcianek, ale wciąż było to jakieś życie, marna egzystencja, ale jednak, a teraz widmo śmierci zawisło nad nim niczym burzowe chmury, ciskające w niego gromami. Tylko jedna możliwość wykaraskania się z tej sytuacji przyszła mu do głowy.

Tonący chuja się chwyta — pocieszył się smętnie.

Mężczyzna imieniem Gnash wprowadził go do sali, w której zastrzelono przesłuchiwanego. Od razu go spostrzegł. Ręce i nogi przywiązane miał do krzesła, a na środku czoła widniała wielka krwawa dziura po kuli. Nagle poczuł się okropnie słaby. Ten widok był dla niego jednak za mocny. Gdyby nie podtrzymujący go wampir, pewnie by się przewrócił, co, jak okazało się chwilę później, nie miałoby żadnego znaczenia, bo ten i tak rzucił go pod stopy właściciela.

Spojrzał na niego z przestrachem, a raczej na broń w jego dłoni. Dopiero uświadomił sobie, że się trzęsie.

Uspokój się, uspokój się, spokój kurwa — powtarzał sobie.

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now