Nie odezwał się, więc Lo ścisnął go mocno za kark. Zabolało. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Zapiszczał. Wampir próbował wyjąć mu knebel z ust. Przytrzymywał go zębami, jak pies.

— Puść psie. — Groźba w głosie Lo sprawiła, że puścił. Oślinił się. — Widzisz, jaki grzeczny szczeniaczek z ciebie. No... powiedz mi malutki. Jesteś jeszcze małym głupim szczeniaczkiem, którego muszę sobie wytresować?

Wcześniejsze słowa wampira przestraszyły go. Miał dziwne przeczucie, że ten coś knuje. Domyślał się, że jego plan niestety skupiony jest w dużej mierze na nim. Nie podobało mu się to ani trochę.

Pokiwał głową. Na tyle mógł się zdobyć. Nadal nie zamierzał pisnąć choćby słowa.

— No dobra. Niech ci będzie, że się nie odzywasz. Odpuszczę ci, ale nauczkę i tak dostaniesz. Nie stawiaj mi się, bo pożałujesz. Zabawimy się na wejściu do miejsca, w które jedziemy. Jesteś bardzo delikatnym szczeniaczkiem. Dziś cię złamię. Udowodnię ci, jak bardzo jestem skuteczny, gdy czegoś chcę. Soren cię nie obroni.

— Co ty mu tak szepczesz do ucha? Uczysz go komend?

— Nie powinieneś patrzyć na drogę? Jeszcze kogoś przejedziesz.

— Nie martw się o to. A nawet jeśli... cóż za strata? Jednego nędznego człowieka mniej.

— Rozmawiam sobie ze szczeniaczkiem. A właściwie to prowadzę monolog, bo uparcie słucha nie tego Pana, którego powinien. Ale dziś nauczę go, komu należy się posłuch.

— Życzę powodzenia.

— Obejdzie się. I bez niego wytresuję sobie szczeniaczka. A ty... skoro chwilowo nie mówisz... to przydasz mi się w innym celu... zrobimy mały użytek z twoich usteczek. Żadne miejsce nie jest złe na naukę. Potrenujesz dziś kolejny raz, jak należy zadowalać Pana. Mówiąc inaczej, żeby twój mały móżdżek pojął, obciągniesz mi. No, ruszaj się!

Ruszył się. Obciągał mu przez około dwie godziny, aż nie dojechali na miejsce. Nie dość, iż bolały go obite plecy po wczorajszej lekcji z psycholem, to do tego bólu doszedł następny, szczęki i gardła. Niedługo na jego ciele nie pozostanie żadne niewykorzystane miejsce.

***

Całe szczęście znaleźli się w jakimś budynku stosunkowo szybko. Idąc przez chyba jakiś parking, zmarznął na kość. Nic więc dziwnego, że szczękał zębami, gdy zanurzył się w przyjemnym cieple nieznajomego miejsca. Tyle dobrego, że do ubogiego stroju Pan przed wyjazdem dorzucił mu jakieś trampki.

— Panie, pozwolisz, że będę dziś twoim grzecznym chłopcem? — usłyszał z którejś strony uległy głos, zapewne jakiegoś niewolnika. Nie wiedział, o co tu chodzi. Wiele by dał, aby ściągnięto mu teraz tę głupią opaskę.

— Jak myślisz, Sorenie? Nada się? Gospodarz się postarał, przysyłając nam akurat takie pieski?

— Myślę, że nie masz na co narzekać. Są niczego sobie. I twój, i mój. Choć nie wiem, czy MOJA psinka nie będzie zazdrosna.

— Och... nie przejmuj się tym, MÓJ kundelek dobrze już pewnie wie, że jeśli nie jest w stanie zadowolić Pana, jak należy, Pan może znaleźć sobie zastępstwo, prawda?

A pierdol się! Znajdź sobie i sto zastępstw! Tylko mnie wypuście!

— Ach... no tak... twoje milczenie przypomniało mi o małej nauczce na wejście. Chcesz nam towarzyszyć Sorenie? Czy pójdziesz zająć nam miejsce?

Slave Academy. Yaoi (18+)Where stories live. Discover now