[101] THE WALKING DEAD

308 13 0
                                    

ZNALEŹLI STODOŁĘ w lesie, a kiedy ją zobaczył, Daryl usiadł pod drzewem i wyciągnął z kieszeni garść zgniecionych papierosów i zapalniczkę. Lara skrzyżowała ramiona i spojrzała na niego z wyrzutem. 

"Lepiej nie pal przy dziecku." skomentowała. "Mam na myśli, kiedy się urodzi."

"Nie będę." odparł Daryl. 

Lara pochyliła się i złożyła pocałunek na czubku głowy Daryla, odgarniając mu włosy z twarzy. "Pójdę to sprawdzić. Przebywanie w pobliżu dymu szkodzi dziecku."

"Tylko uważaj." ostrzegł. 

Lara skinęła głową. "Będę."

Kiedy odchodziła, usłyszała za sobą płacz Daryla i choć bardzo chciała do niego wrócić i go pocieszyć, było to coś, co musiał zrobić sam. Musiał to z siebie wydobyć i sam przetworzyć, co się stało, zanim wpuścił kogokolwiek innego do murów, które zbudował wokół siebie. Lara wiedziała o tym i kiedy odchodziła i czuła, jak łzy cisną jej się do oczu, wiedziała, że ​​będzie przy nim, cokolwiek się stanie, kiedy tylko będzie jej potrzebował. 

Skierowała się do stodoły, sprawdzając obwód, zanim wróciła do drzwi. Zapukała kilka razy, czekając, czy za drzwiami nie będzie oddźwięku szwendaczy, ale kiedy nic nie usłyszała, ostrożnie je otworzyła.

Wewnątrz, znajdował się samotny szwendacz, którego głowa zwróciła się w stronę Lary, gdy wchodziła do środka. Wyjęła nóż z pochwy, zbliżając się do szwendacza, a kiedy była wystarczająco blisko, by uderzyć, zatopiła ostrze w jego głowie, raz za razem, aż w końcu zatoczyła się do tyłu i zaszlochała, zakrywając dłoń dłonią, by stłumić każdy hałas, który wydawała.

Wszystko stało się dla niej zbyt przytłaczające, a kiedy zabiła szwendacza, poczuła, jak trzymająca ją więź pęka z gwałtowną siłą. Płakała za Beth, za Darylem, za Rickiem, Carlem, Judith i wszystkimi innymi, którzy byli z nimi i tymi, którzy już z nimi nie byli. Ponowne przywoływanie Dale'a po tym, jak próbowała zepchnąć to na dalszy plan, było trudne, ponieważ nigdy nie wybaczyła sobie tego, co mu się przydarzyło. 

Ich twarze przemknęły jej przez umysł - wszyscy, od Jima i Amy w Atlancie, przez Lori i Hershela w więzieniu, po Beth i Tyreese'a zaledwie kilka tygodni temu; wszyscy, których stracili z biegiem czasu, powrócili, by prześladować ją w tym samym momencie, a ich twarze tańczyły pod jej powiekami. Odeszli, pamiętani tylko w umysłach innych, zapamiętani takimi, jakimi byli, a nie dokąd poszli.

Opadła na kolana i klęczała tam przez kilka minut, płacząc do siebie, żałując, że nie mogło być inaczej. Potem zadała sobie pytanie: czy chciałaby, żeby sprawy potoczyły się inaczej? Gdyby sprawy nie wyglądały tak, jak teraz, a apokalipsa nigdy by się nie wydarzyła, nigdy nie spotkałaby tych ludzi, z którymi jest teraz. Nigdy nie pozwoliłaby, by jej serce zostało poruszone przez tak wielu wyjątkowych ludzi, których z dumą nazywała rodziną po tak długim czasie. Mogą odejść, ale nigdy nie zostaną zapomniani; rodzina, która została zmuszona do bycia razem z powodu okoliczności, a nie wyboru, ale rodzina, która mimo to trzymała się razem. 

Pomyślała o tych, których straciła, a potem pomyślała o tych, których znaleźli i tych, którzy wciąż tu byli. Oryginalna grupa z Atlanty zmalała, pozostawiając tylko kilku, ale odbudowała się i otworzyła na nieznane twarze. Lara nie mogła winić ludzi, z którymi była teraz, jakkolwiek by nie byli dysfunkcyjni, bo bez nich z pewnością poddałaby się już kilka dni temu, kiedy jedzenie i woda wyparowały. 

Pomógł płacz, bo na krótką chwilę złagodził ciężar emocji, a kiedy przetarła oczy dłońmi i pociągnęła nosem, podciągając rękaw pod nosem raczej nieatrakcyjnie, była wdzięczna, że ​​nikogo nie ma w pobliżu, by zobaczyć, jak płacze. To było coś, co musiała zrobić sama – potrzebowała czasu, żeby przetrawić wszystko sama, tak samo jak zrobił to Daryl. 

DANGER ZONE | Daryl Dixon [1] - tłumaczenieWhere stories live. Discover now