Rozdział 5

349 10 67
                                    

Janek:

Mimo, że ekstraliga wraca dopiero za miesiąc trener Rubiński nie ma dla nas żadnej taryfy ulgowej. Odbywamy morderczy, czternastodniowy obóz przygotowawczy w Turcji. Głównie pracujemy nad motoryką i wytrzymałością fizyczną, bo w końcówce rundy to było naszym największym problemem. Rozgrywamy trzy mecze towarzyskie, dwa z Fenerbahce i jeden z Besiktasem. Pierwsze starcie z Fenerbahce jest dosyć zacięte, ale to zespół Turecki w końcówce strzela decydującą bramkę. W kolejnym meczu to my przechylamy szalę wyniku na naszą stronę i wygrywamy trzy do jednego. Niestety ostatni pojedynek przegrywamy, rozgromieni przez przeciwnika aż cztery do zera. Mogliśmy się usprawiedliwiać, że to nie był nasz dzień, ale każdy z nas wiedział, że zagraliśmy poniżej poziomu, który sami sobie wyznaczyliśmy. Do Polski zarówno my jak i sztab wracamy w mieszanych nastrojach. Nasza forma nadal pozostaje wielką niewiadomą, a jeśli mamy zgarnąć puchar i mistrzostwo musimy ją ustabilizować. Zwłaszcza, że początkowy terminarz rundy wiosennej jest bardzo wymagający. Już w pierwszym meczu mierzymy się ze znienawidzonym Supraślem.

***

Stoimy w dwóch rzędach i czekamy na sędziego. Atmosfera z sekundy na sekundę coraz bardziej gęstnieje. Za każdym razem nasze starcie przyciąga tłumy kibiców, ale i obfituje w sporą dawkę, niekoniecznie dobrych emocji Bo Supraśl nie może czy raczej nie potrafi przegrywać. To dobra cecha, pod warunkiem, że nie popycha cię w chorą obsesję. Białostoczanie nie przyjmują nagród pocieszenia. Oni zawsze muszą zgarnąć pełną pulę. Nie ważne jaką cenę przyjdzie im za nią zapłacić. Musi być i koniec. My też bywamy nieustępliwi, ale wiemy, że nie zawsze można wygrywać, że czasami przychodzi dzień słabości. Bo jesteśmy tylko ludźmi.

Dzisiejsze starcie oddziaływuje na mnie podwójnie, bo kilka metrów dalej stoi Łapa. Już nie w niebiesko-białym, a żółto-zielonym stroju. Zawsze miał takie butne spojrzenie, czy to Supraśl zdążył już go zmienić? Biorę jeden głęboki wdech. Nie mogę się rozpraszać czymś tak nieistotnym jak wyraz twarzy Kuby.

Chwilę później zjawia się sędzia, a my ruszamy za nim. Jeszcze nigdy nie czułem tak wielkiej determinacji. Nawet wtedy gdy Skauci z Posnanii przyjechali obejrzeć mnie w meczu ze Stalą Leszno. Po kątach mówiono, że od tego meczu zależy moja przyszłość. Albo im się spodobam i zaproponują mi kontrakt, albo na zawsze pogrzebię marzenie o grze w Sparcie. Owszem niektórzy mówili później, że przyjęli mnie ze względu na tatę, ale po kilku meczach pokazałem jak ważnym ogniwem jestem dla Sparty. Kiedy robisz coś co kochasz, wkładasz w to dwa razy tyle serca i może właśnie tym sercem przekonałem do siebie kibiców? Bo do pewnego momentu Sparta Posnania to był Jan Socha, nie syn Piotra Sochy, tylko znakomity młody napastnik. A dwie złote piłki ekstraligi tylko to potwierdziły.

Odbywa się standardowa procedura wymiany proporczyków, wybranie połowy i możemy zaczynać. Jak każde poprzednie spotkanie ten mecz przypomina walkę bokserską. Żaden z nas dzisiaj nie odpuści. Widać to po odważnych wślizgach, na pograniczu z brutalnymi faulami oraz ofensywnych akcjach, które co rusz przenoszą się z jednej połowy na drugą. Na razie nie mam czasu pokazać swoich umiejętności strzeleckich, bo Białostoczanie robią wszystko co mogą, aby wykluczyć mnie z gry. Doskonale wiedzą, że w tegorocznej ekstralidze jestem bombą armatnią Posnanii. Nasze akcje rozgrywają się głównie skrzydłami z wykorzystaniem prostopadłych piłek. Niestety te zagrania nie przynoszą nam zbyt wiele korzyści.

Trener nerwowo chodzi wzdłuż linii bocznej i co chwilę wymachuje rękoma udzielając krótkich komend. Nie wszystkie do nas docierają, bo skupiamy się głównie na otwarciu wyniku. W meczach o takiej wadze bardzo często ten zespół, który pierwszy strzeli gola układa sobie później całe starcie. Przemy nieustannie do przodu, a ja wycofuję się nieco do tyłu, aby wspomóc kreację gry. Chociaż trzech bramek brakuje mi do objęcia pozycji lidera w klasyfikacji królów strzelców, sukces drużyny jest ważniejszy od indywidualnego. Delikatna zmiana naszej formacji nie wybija Supraśla z rytmu. Pędzą z kolejną akcją, która kończy się bardzo niecelnym strzałem Robiniego. Piłka szybuje dobre dwa metry nad bramką. Wojciech Alagierski pokrzykuje coś do Robiniego i po energicznych gestach wnioskuję, że jest wściekły, że Robini zdecydował się na strzał, zamiast do niego podać. Robini odkrzykuje coś krótko, po czym odwraca się na pięcie.

Zdradziecka miłość - II Tom serii Sfaulowane sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz