Wiatr - Nico di Angelo

115 7 0
                                    

Szedłem..truchtałem...pędziłem na złamanie karku wręcz ciągnąc za sobą biednego dzieciaka.

Nowy miał przerażenie wypisane na twarzy. Wystraszył się gdy aby udowodnić swoje racje zmanipulowałem ciemność a co dopiero teraz gdy goniło nas trzech poteżnych lajstrygonów.

Poteżne  cielska mężnych podobnych do ilustracji historycznych o neadertalczykach wyniuchało nas już  dobre 20 minut temu. Umięśnione ciała niczym na sterydach okryte były gęstymi włosami. Nadzy od pasa w górę odziani wyłącznie w kolorowe spodenki kąpielowe jakgdyby dopiero wrócili z wypoczynku na Malediwach.

Przez podróż cieniem byłem na tyle wyczerpany,że naszym ostatecznym planem przeżycia pozostała ucieczka. Kawał drogi był z New Jersey na Long Island tym bardziej,że niemożliwa była droga w prostej linnii.

Jeszcze tylko 300metrów

-Wracaj tu młody Księciu Ciemności! Czuję smród przerażenia nowego!

Jeszcze...tylko...200metrów

Młody okularnik potknął się i upadł. Och na Zeusa od Aresa to on napewno nie będzie... Szarpnołem go w górę choć wiedziałem,że i tak nie zdążymy. Nie miałem nawet siły przywołać swojej armi szkieletów. Dobyłem swój miecz ze stygijskiego żelaza drugą ręką próbując osłonić trzęsącego się dzieciaka.

-Biegnij zatrzymam ich

Dwa razy nie było trzeba mu powtarzać. Czmychnął czym prędzej w dalszą drogę nawet nie oglądając się za siebie

Wywróciłem oczami

-Myślisz,że dasz radę nas tym zatrzymać-powiedział prześmiewczo stwór odziany tylko w zielone spodenki ze wzorem wakacyjnych palemek

Zanieśli się ochrypłym śmiechem. Uniosłem oręż nad głowę gotów do starcia. Co dziwne cofneli się momentalnie aż sam zamrałem w zdumieniu. Szybko się okazało,że to wcale nie na mnie patrzą a coś z a mną. Poczułem znajomy powiem mroźnego wiatru i zapach słonych wód.

-Nuala-szepnąłem

Pęd powietrza uniósł ją nademną stawiając twarzą w twarz z trzema kreaturami. Widziałem tylko jej ciemne, falujące włosy niczym u meduzy gdy rozkwaszała ich na małe kawałeczki sztyletami stworzonymi przez jej ojca

Akwilon jest rzymskim odpowiednikiem Boreasza. Pan wiatru północnego uosabniał nie tylko porywisty, gwałtowny i burzliwy wiatr dla żeglarzy ale także charakter,który przeniósł na swoją córkę.

Zajęło jej to dosłownie kilka sekund a potwory zamieniły się w pył u jej nóg. Ostatnie porywy wiatru rozniosły je na wszystkie strony świata a ona sama odwróciła się twarzą do mnie.

Serce mi przyśpieszyło na widok jej szarych oczu,w których nadal kotłował się ten zabójczy żywioł. Nadal czułem się tak samo gdy po raz pierwszy ujrzałem ją na granicy obozu Jupitera dwa lata temu. U brzegu wód ćwiczyła panowanie nad powietrzem roztrzaskując wodę jak jej się tylko podobało.

Blade policzki subtelnie się zarumieniły z wysiłku. Była niczym arcydzieło namalowane pędzlem zakochanego malarza. Wszystko w niej było idealne

Zrobiłem krok w jej stronę i przystanołem. Nadal pamiętałem jej smutek gdy zamiast spędzić z nią czas po wspólnej nocy zaszyłem się u Hazel. Niezłe dostałem manto wtedy od niej ale co mogłem zrobić gdy strach paraliżował mnie przy każdym jej uśmiechu. Syn Hadesa nie boi się niczego...niczego prócz miłości.

-Nie martw się ja tylko na chwilę. Chejron mnie wezwał. Nie będę cię już więcej nachodzić skoro tego nie chcesz-ruszyła w stronę obozu

-Nua-zacząłem choć sam nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć

IMAGINYWhere stories live. Discover now