Siedemnaste urodziny - Bradley Simpson

185 6 0
                                    

Z naciągniętym szarym kapturem na różowe włosy szłaś rozpromieniona wąskimi uliczkami Londynu z ekskortą czterech najlepszych facetów jakich mogłaś sobie wymarzyć.

James twój przyjaciel-sąsiad z wczesnego dzieciństwa, który w liceum przedstawił cię zepsołowi. Zżyliście się ze sobą bardziej niż ktokolwiek z was mógłby sobie wyobrazić. Trinstian był tym co wszysto wszędzie sięgał. Brał cię na barana gdy tylko zechciałaś zobaczyć świat z góry lub pokazać swoja wyższość w kłótni. Connor był jak prawdziwa psiapsióła podczas obgadywania serialowych i filmowych ciach. A Bradley...Bradley był chyba bliżej niż powinnien. Od początku zwracał na ciebie uwagę a i ty nie mogłaś przejść obok niego obojętnie. Z czasem ten niewinny flirt przerodził się w coś większego. Nawet jeśli aktualnie nie określacie swojej relcji to nie ma znaczenia. Nie musi mieć przecież wielkego napisu AVA na ręce aby wszyscy wiedzieli,że jest twój a ty jego.

Naciągnęłaś na zmarznięte dłonie rękawy za dużego swetra próbując zrównać kroku z długonogim Evansem, który nadal nie miał zamiaru oddać ci telefonu. Włączył live nakręcając waszą drogę przy okazji nie omieszkając jaką jesteś szczęściarą.

Dziś były twoje siedemnaste urodziny a co za tym idzie najlepszy dzień roku w wieku tych siedemnastu lat. Chłopaki wyciągnęli cię z łóżka o równiutkiej ósmej rano. Przeklinając w duchu łatwowierność własnej mamy opuściłaś dom z kanapką między zębami i ciepłą herbatą w termosie.

Na początek udaliście sie niedaleko nad jezioro w pobliżu domu Conora. Nawet najbardziej nieporządana kąpiel w tej zimnej wodzie musi mieć swoje miejsce. Na szczeście jedynym skąpanym został Brad. Poślizgnął się na molo spektakuralnie robiąc wielkie p l u s k. Śmiałaś się aż płuca zaczęły cię palić żywym ogniem z braku dostępu do tlenu. Zmokły jak pies i wściekły jak twój ojciec gdy widzi pustą butelkę po mleku w lodówce wyszedł na brzeg. Tylko twój szeroki uśmiech powstrzymał go od wybuchnięcia z frustracji.

Następnym punktem przez siły wyższe został dom bruneta. Chwilę tam się zasiedzieliście zajadając przekąskami gdy Brad musiał się osyszyć,rozgrzać oraz pozbierać swoja godność do kupy. A to wszystko przy okazji oglądania dalszych odcinków New Amsterdam. Kiedy nuda zaczęła was zjadać, ty zaopatrzona w bluzę Simpona zdecydowaliscie się kontynuować nadal nie do końca znany ci plan dnia.

Udaliście się do waszego stałego od dwóch lat miejsca spotkańm Opuszczony budynek gdzie nikt prócz was raczej się nie schodził był idealny dla piątki znudzonych nastolatków. Malowaliście dowoli po ścianach,ganialiście po opustoszałych korytarzach i pisaliście nowe kawałki czerpiąc wenę w tego nietypowego miejsca. Znaleźliście tam nawet żółtą sofe w nie tak oklepanym stanie jak na standady tego miejsca.  

Ledwo tam dotarliście a James nagle zniknął. Widząc,że żadnej odpowiedzi na pytanie związane z jego zniknięciem nie dostaniesz odpusciłaś czekając na rozwój zdarzeń. W połowie kolejnej życiowej historyjki po brzegi wypełnionej cringem przekonałaś się,że opłacało się czekać.

McVey pojawił się niosąc czekoaldowy tort z siedemnastoma, kolorowymi wbitymi w niego świeczkami. Chłopcy poderwali się na równe nogi wydzierając się w niebiosa tradycyjne sto lat.

Siedziałaś dalej oniemiała w miejscu ręką zakrywając szczerzące się ze szczęścia zębya łzy wzruszenia stanęły ci w oczach. Przejechałaś wzrokiem po każdym z kolei zastanawiając się czym sobie zasłużyłaś na takich wspaniałych ludzi w twoim życiu.

Tort został podsunięty ci pod nos. Przymonęłaś powieki nie zwracając uwagi na Brada z obiektywem w ręku zdmuchnęłaś świeczki...

Abyśmy nigdy nie zostali rozdzieleni

Podniosłaś wzrok a wtedy powstał prawdziwy chaos. Jako,że nikt nie pomyślał o talerzach a tym bardziej nożu do pokrojenia ciasta zaczęliscie jeść rękoma. Jak prawdziwi neadertalczycy umazani po łokcie w czekoladzie rozkoszowaliście się tym dniem,który juz niestety dobiegał końca

Brad wziął cię za ręke i prowadząc za soba w ciszy skierował na tyłu budynku gdzie powstał prowizoryczny garaż

-Długie nie wiedziałem co ci dać...

-Nie musisz mi nic dawać

-i postanowiłem zrobić coś samego- kontynuował

-W zeszłym roku dostałem samochód,  który trzeba było tylko trochę podrasować-wykręcał sobie palce z rosnącego zdenerwowania

-Mam nadzieję,że ci się spodoba

Skrzypiące drzwi stanęly przed tobą otworem a oddech ugrzązł w gardle.

-Wymieniłem błotniki, akumulator i kilka innych części. Drzwi od kierowcy są trochę inny ale całość zostawiłem białą abyś sama mogła zdecydować o kolorze- wymieniał kręcąc się na około pojazdu

-A więc tutaj znikałeś dzień w dzień gdy nikt nie wiedział gdzie się podziewasz-podeszłaś bliżej na lekkich nogach

-Cóż to miała byc niespodzianka- podrapał się niezręcznie po karku

-To jest wspaniały prezent,najlepszy jaki kiedykolwiek dostałam- odwróciłaś się w jego stronę

Dzieliła was maska auta i to było zdecydowanie za dużo. Okrążyłaś ją w pary krokach rzucając się z rozbiegu na jego szyję. Cofnął się aż sam się o nia nie oparł. Podniosłaś głowę patrząc mu prosto w oczy

-Dziękuje,dziękuje Brad. Włożyłeś w to tyle czasu j serca,że chyba w obawie przed stłuczką zacznę wszędzie chodzić pieszo

Zaśmialiscie się i już nie przejmując pozostawionymi sobie chłopakami dosłownie rzuciliście się na sobie. Brunet was odrócił sadzając na masce. Rozszerzył twoje kolana umiejscawiając między nimi. Całował cię delikatnie w przeciwieństwie do dotyku dłońmi. Jedną mocno zaciskał na twoim biodrze a drugą ściskał w garści włosu. Poruszyłaś się niespokojnie wsuwając swoje skostaniałe palce za pasek męskich rurek. Wasze języki walczyły o dominacje ani na chwilę nie odpuszczając. W gardła wydobywały się dźwięki apropatu na poczynania drugiej osoby. Słońce zdążyło daleko zajść za horyzont a wy ani na chwilę nie oderwaliście się od siebie póki nie kochany przez wszystkich Trinstian

-Nie ma słodkiej siedemnastkk bez słodkiego alkoholu. Dla ciebie specjalnie kochana malinowe piwo

Uśmiechnełaś się pod nosem nieodrywając wzroku od nadąsanej miny chłopaka przed tobą. Z łobuzerskim uśmiechem zeskoczyłaś na ziemi i otrzepując spodnie podążyłaś za blondynem

-Chodź Brad a kiedy indziej ochrzcimy tę brykę

××××××

N: 930słów

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

N: 930słów

Chciałabym przy okazji spytać się o wasze odczucia względem tej książki. Mnie osobiście najbardziej rażą w oczy ,,sztywne" dialogi. Wiecie takie pierdolenie o Chopinie,które niszczy całokształt. Moja opinia jest mało obiektywna co do moich niższowych zdolności pisania wypowiedzi postaci  a więc:
Czy te dialogi dobrze brzmią czy coś w nich zmienić?

IMAGINYWhere stories live. Discover now