*

– Przemyśl, młody – Stefan poklepał go po ramieniu, gdy wychodził na przerwę. – Przedstawiłbym ci spoko blondynę.

– Jasne – odparł.

Wszyscy opuścili biuro. Gabriel nadal siedział w papierach, a Vincent zastanawiał się, czy dostanie opieprz, jeśli się o siebie upomni. Postanowił odczekać jeszcze dwie minuty, odliczając w myślach każdą sekundę. Może przez ten czas ktoś wparuje do biura i chociaż w niewielkim stopniu rozbije drętwą atmosferę.

Trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści...

– Młody, coś ty, kurwa, zrobił? – zaczął Gabriel, odrywając wzrok od dokumentów.

Vincent nie widział sensu w udawaniu głupiego.

– Powiedzieli ci, że twój podwładny...

– Nie. – Gabriel uniósł głowę, a jego podkrążone oczy okazały się jeszcze bardziej zmęczone niż zazwyczaj. – Ja też idę na eksterminację. Jestem zdegradowanym egzekutorem, ale nadal egzekutorem. Tylko się trochę zdziwiłem, gdy mi powiedziano, że ktoś z mojego oddziału też ma ochotę na zabawę z Rebelią. Vincent, czy ty znowu chcesz udawać ojca? Myślałem, że sobie już to wybiłeś ze łba!

Vincent wziął głębszy oddech.

– Tu nie chodzi o ojca.

– A o co innego może chodzić? – wrzasnął Gabriel, podnosząc się z fotela. – Vincent, co ci się, kurwa, nie podoba w tej śledczej?

– Nie chodzi o ojca ani o śledczą! Gdybyś tak szybko nie zaniósł tych papierów, nie byłoby tej całej akcji!

– To była dla ciebie wielka szansa. Gdybyś widział, jak ci się oczy błyszczały, gdy wszyscy cię słuchali. No nie. A ty mi teraz pierdolisz, że za szybko papiery zaniosłem?

Może rzeczywiście Vincent czuł, że w końcu jest godny swojego oddziału. Ba, miał wrażenie, że zyskał szacunek wszystkich kumpli z biura, a on sam przestanie być popychadłem. Tyle że ta duma szybko przemieniła się w poczucie winy.

– Maja też pójdzie – wyznał, wbijając wzrok w podłogę.

– Oczywiście, że pójdzie, bo... Cholera. – Gabriel przetarł dłonią twarz. Milczał dłuższą chwilę. – To żeś sobie miłość znalazł.

Vincent nie miał siły się tłumaczyć, co i jak potoczyło się między nim a Mają.

– Z mojej winy pójdzie tam i będzie ryzykować życie. Zresztą ty też. A ja mam siedzieć w tym czasie w domu i oglądać telewizję?

Gabriel zgniótł kartkę w dłoni i wyrzucił ją do kosza.

– Młody – zaczął. – Nie jesteś głupi i wiesz, że takie są uroki pracy egzekutora. Jeśli nie wysłaliby Majki teraz, wyślą ją na następną akcję. I następną.

Dopóki nie straci życia. Istniało bardzo mało weteranów sekcji egzekucyjnej.

– Wiedziała, na co się pisze – ciągnął szef. – I na pewno prędzej sama cię rozszarpie, niż cię tam puści. Ja pierdolę, do czego to doszło, by otworzyli zapisy na eksterminację dla śledczych-samobójców.

– To wszystko?

– Na razie tak. – Gabriel bez entuzjazmu wzruszył ramionami. – Nie będę się produkować, Maja zrobi to za mnie.

Vincenta przeszedł dreszcz. Rudzielec miał rację, prawdziwa reprymenda dopiero go czeka.

– Ale nie po to kazałem ci zostać. Podejrzewam, że twoja teoria odnośnie Rebelii jest trafna, ale trochę w innym sensie.

Słysząc słowo „Rebelia", Vincent miał ochotę się zrzygać. Ten cały burdel zaczął się właśnie od Rebelii.

– Nie obchodzi mnie to.

– Pracujesz w śledczej w sprawie tego klanu, więc powinno. Podejrzewaliśmy, że przywódczyni zaginęła, a może nawet nie żyje. Ona się ukryła. To znaczy... chyba się ukryła.

Vincent obserwował, jak znad kubka z kawą unosi się para.

– Tak czy inaczej, prawdopodobnie nie ma jej z klanem.

– Dokładnie. A ja sugeruję się tylko kitą włosów i niedokończonym słowem.

Vincent ożywił się.

– To dlatego Zarząd co chwila cię wzywa? Miałeś konfrontację z ostrokostnymi?

– Nie wiem. – Gabriel odwrócił się i podszedł do okna. – Młody, jak walczą ostrokostne?

Vincent zirytowany przewrócił oczami. Zapisując się na eksterminację, podjął niezbyt rozważną decyzję, może nawet głupią. Ale przecież nie postradał rozumu.

– Szponami – burknął.

– Właśnie – odparł Gabriel, oglądając się na Vincenta przez ramię. – Szponami. Nie noszą przy sobie glocków o kalibrze czterdzieści trzy, a przy spodniach nie mają przywieszonego magazynku z nabojami. A już na pewno nie umieją prowadzić aut. Przynajmniej tak o nich myślimy. Że do naszego poziomu życia brakuje im w cholerę. Pamiętasz sprawę z kamerami? Zarząd też zbytnio nie zrobił afery, że ostrokostne cichaczem pozbyły się ukrytego sprzętu. Do dziś nikt tego nie wytłumaczył.

Vincent pozwolił sobie wstać i podejść do biurka szefa. Dopiero teraz dostrzegł, że nie leżały na nim wyłącznie papiery, a również wszystkie zdjęcia, jakie wykonano przywódczyni Rebelii. Większość w słabej jakości, a jeżeli już znalazło się jakieś ostrzejsze, zamaskowana twarz i tak nie zdradzała zbyt wiele. Jedyną charakterystyczną cechą ostrokostnej pozostawały brązowe loki zawsze zaczesane w wysoką kitkę. Niezbyt silny trop.

– Jaki to ma z nią związek?

– Sądziłem, że olśnisz mnie jakąś swoją błyskotliwą teorią – parsknął Gabriel. – Jeżeli ostrokostne mają dostęp do broni... Nie, to bez sensu. Skąd one mają brać broń? Są tępione przez wszystkie Miasta. Co nie?

– Mam wrażenie, że zaraz mi wypalisz, że taki Stefan jest ostrokostnym. Przecież są patrole, do niedawna były skanery...

Gabriel zaśmiał się pod nosem i potarł dłonią kark.

– Wjebałem się w wielkie bagno. A sprawa przywódczyni Rebelii jest tu chyba najmniej istotna. Ale jak będzie coś jeszcze po eksterminacji, chętnie zająłbym się z tobą tą sprawą.

– Zajmiemy – wychrypiał Vincent, choć mdły uśmiech Gabriela utwierdził go w przekonaniu, że sam nie zabrzmiał, jakby w to wierzył.

Z nerwów sprawdził godzinę w telefonie, a w powiadomieniach wyświetlił się niedoczytany artykuł. Dostał gęsiej skórki, gdy połączył pewne fakty. Nie, Gabriel na pewno nie zaszedłby tak daleko na własną rękę.

– Ty... nie wmieszałeś się w sprawę Kolekcjonera?

Oby się mylił. Tak bardzo chciał wierzyć, że częste wizyty Gabriela w biurze Zarządu i sukces SOO w sprawie Kolekcjonera Głów to dwa odrębne punkty.

– No mów!

Od innego szefa dostałby upomnienie za ton wypowiedzi. Gabriel natomiast rozłożył ręce, jakby chciał go wyściskać.

– Jesteś zbyt cenny na eksterminację. Ta pieprzona organizacja potrzebuje takich jak ty.

Vincent zaklął pod nosem.

– Coś ty odwalił?

– Nic, załatwiam z Zarządem kwestie formalne. To cicha sprawa. Młody, ty masz naprawdę łeb na karku. Nie wybaczę ci, jeśli pójdziesz na eksterminację. Maja też nie.

Vincent wcale nie miał łba na karku. Wcale nie był za cenny na eksterminację. Słowa Gabriela doprowadzały go do szału.

– Nie rozumiesz – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Gdy odwrócił się w stronę drzwi i z impetem nimi trzasnął, nadal czuł na sobie spojrzenie szefa. 

MIASTO ✅Where stories live. Discover now