Rozdział 2

10.2K 484 11
                                    

Przekręciłam się na drugi bok, podciągając wyżej kołdrę. Nie chciałam otwierać oczu. Nie chciałam aby uderzyła we mnie szara rzeczywistość. Nie chciałam widzieć tego obcego miejsca. Tych osób. Miałam ochotę zamknąć się w tym pokoju i nie wychodzić przez najbliższe kilka godzin. Może kilkanaście. Choć mogłyby to też być dni. Może tygodnie, lub miesiące. ''Ewentualnie lata.''

Kiedy uświadomiłam sobie moje szczeniackie zachowanie, z jęknięciem odrzuciłam pościel. Podniosłam powoli powieki. Pierwsze co ujrzałam był to biały sufit. I nawet, przez moment, poczułam się jak w Canberze. Ale zaraz podniosłam się do pozycji siedzącej i zobaczyłam cały pokój. '' A jednak Nowy Jork.'' Westchnąwszy, przesunęłam się na kraniec łóżka. Zrzuciłam nogi na ziemię i wstałam. Z ociąganiem przeszłam przez całe pomieszczenie, aż znalazłam się w łazience. Gdy spojrzałam w lustro, nie znalazłam niczego nowego. Choć może jedno się zmieniło.

Cały czas miałam długie, rude fale, z przydługą grzywką. Zielone, duże oczy i wory pod nimi. Ten sam nos oraz usta. Parę piegów, głownie na nosie. Fizycznie byłam taka sama. Jednak psychicznie czułam się inaczej. Bowiem nigdy nie odczuwałam czegoś takiego jak samotność, pustka. Zawsze był przy mnie ojciec. Miałam parę koleżanek czy kolegów. Ale nigdy nie potrafiłam nikogo nazwać przyjacielem. To było dla mnie zbyt duże i ważne słowo. Używałam go tylko w stosunku do taty. Lecz teraz nie miałam nikogo. Nie znałam tutaj żadnej osoby. Wszyscy byli mi obcy. A ja im.

Pokręciłam głową, szybko odkręcając wodę. Nabrałam trochę w dłonie i chlusnęłam sobie w twarz. Oparłam się o róg umywalki, wzdychając głośno. ''Weź się w garść.''

- Dziewczynki, śniadanie!- usłyszałam głoś Elli.

Sięgnęłam po ręcznik i szybko wytarłam twarz. Odgarnęłam do tyłu włosy, wiążąc je w luźnego kucyka. Przejrzałam się po raz ostatni i po załatwieniu sprawy fizjologicznej, skierowałam się do drzwi.

Zauważyłam, że równocześnie z moimi otwierały się drzwi sypialni na przeciwko. Z pokoju wyszła Zoey. ''Na szczęście też jeszcze nie ubrana.'' Pomińmy już to, że ona w swojej jednoczęściowej piżamie w cętki, wyglądała lepiej niż ja w legginsach i powyciąganej koszulce z jakimś spranym nadrukiem. Nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, wpatrzona w ekran telefonu, zeszła na dół. Szybko zamknęłam za sobą drzwi, ruszając za nią. Nie chciałam się zgubić. Wczoraj po tym jak przyjechaliśmy zeszłam na dół tylko raz, aby się napić. Nie miałam już siły rozpracowywać planu domu.

Za krokami szatynki doszłam do jadalni. Usiadałam przy stole, obok dziewczyny. Naprzeciw nas siedzieli Ella i Patch. Mężczyzna wpatrywał się wyczekująco w swoją córkę, ale zauważywszy, że ta nie zwracała na niego najmniejszej uwagi zbyt zajęta pisaniem, wywrócił oczami.

- Dziecko, możesz choć na chwilę odłożyć telefon i zjeść z nami śniadanie?- rzekł w końcu zirytowany.

Zoey wzdychając, odłożyła komórkę na stół i spojrzała na swoich rodziców. Pan Redbird skinął w jej stronę, po chwili patrząc na mnie. Uśmiechnął się przyjaźnie, co ledwo widocznie odwzajemniłam. Po chwili wszyscy zaczęli jeść. Chcąc pójść w ich ślady, zaczęłam się rozglądać po stole. Na wielkim półmisku kanapki z samą zieleniną. W misce sałatka. Na drugim półmisku też kanapki. I już miałam sięgnąć po jedną, kiedy zauważyłam, że był na niej biały ser. Jeździłam wzrokiem po całym stole i nie mogłam nic dla siebie znaleźć. ''Chyba nie jestem głodna.'' Westchnęłam cicho, sięgając po karton soku pomarańczowego. Ostrożnie nalałam sobie pełną szklankę i powoli zaczęłam pić.

- Nie będziesz nic jeść?- uśmiechnęła się w moją stronę Ella.

Nie mogłam, patrząc na nią użyć słowa 'matka'. Nigdy go nie używałam. Było dla mnie obce. Jak cała ona.

- Dziękuję, ale nie jestem głodna, El...- zacięłam się. ''Może ona nie chce, abym mówiła do niej po imieniu?''

- Mów mi po imieniu, jeżeli tak ci łatwiej- posłała mi znów uśmiech. Przytaknęłam i zajęłam się opróżnianiem swojej szklanki.

- Jutro pojedziecie razem do szkoły- odezwał się Patch.

- Dlaczego ona nie może jechać autobusem, albo wy jej nie zawieziecie?- oburzyła się Zoey.

Ja nie zamierzałam się odzywać. Nie miałam chyba za dużo do powiedzenia. Dlatego cicho dalej popijałam swój sok, przyglądając się sprzeczce.

- Bo od teraz jesteśmy rodziną. A wy jesteście siostrami. Dlatego...- zaczęła Ella.

- Ona nigdy nie będzie moją siostrą- warknęła, odsuwając się od stołu. Wstała i skierowała się na górę. Odstawiwszy szklankę, sama odsunęłam się od stołu.

- Może lepiej ja też pójdę do siebie. I jutro mogę pojechać autobusem czy coś- spojrzałam niepewnie po dwójce przede mną.

- Nie, odwiozę cię- Patch spróbował się uśmiechnąć, ale marnie mu to wyszło.

Skinęłam i skierowałam się do swojego pokoju. Gdy znalazłam się na neutralnym terenie, odetchnęłam głęboko. Miałam wrażenie, że tak cholernie tu nie pasowałam. To nie było dla mnie. Ten cały dom, samochody, rodzinne śniadania, życie. Nie należałam do tej bajki. Lecz choćbym nie wiem jak bardzo chciała, nie mogłam z niej uciec. Nie miałam dokąd. Dlatego jedynym wyjściem było dostosowanie się.

***

Po przebraniu się, nie mając nic lepszego do roboty, zaczęłam się rozpakowywać. Ułożyłam wszystkie ubrania w szafce. ''Nie zajęły nawet połowy jednej.'' W między czasie Ella przyniosła mi książki, które musiałam jutro ze sobą wziąć. Powiedziała mi, że nie będę w klasie z Zoey. Myślę, że kiedy dziewczyna usłyszała tę informację ucieszyła się równie mocno jak ja. Także po przeglądnięciu wszystkich z nich oraz ogarnięciu jutrzejszego planu lekcji na internecie, zapakowałam wszystko do torby.

W końcu w walizce zostały tylko zdjęcia. Wiele osób prowadzi pamiętniki. Jedni wolą mieć zeszyt i chować go pod poduszką. Inni piszą na komputerach. Jeszcze inni publikują je. Z kolei drudzy lubią dzienniki. Zapisywać w książce dzień po dniu swojego życia. Dla nich to było coś wyjątkowego. Ja jednak wolałam uwieczniać takie przeżycia w obrazach. Od kiedy ojciec kupił mi na czternaste urodziny aparat, ciągle pstrykałam zdjęcia. Wszystko co miało dla mnie jakiś sens, coś co darzyłam uczuciem, sympatią, wydawało mi się piękne, wyjątkowe, kiedy byłam szczęśliwa, czy smutna. Miałam ich bardzo dużo. Pewnego dnia moja koleżanka wpadła na pomysł, aby wieszać je na ścianie. Od tamtego dnia zbierałam po parę zdjęć, wywoływałam je, pisałam coś na tyle i wieszałam na ścianie nad łóżkiem. Efekt był naprawdę ładny. Był to mój własny, wyjątkowy kolaż życia. Więc kiedy kazali mi się pakować, zaczęłam zdejmować je ze ściany i chować. Nie mogłam ich stracić. Były dla mnie w tamtym momencie najważniejsze.

Nie dużo myśląc, wywaliłam całe trzy teczki na łóżko. Kolorowe zdjęcia zakryły całą białą pościel. Znalazłam w torbie specjalną taśmę i zaczęłam wieszać.

Minęła godzina. Potem kolejna. I może jeszcze dwie. Ale nie było to ważne. Gdy skończyłam, uśmiechnęłam się szeroko. Po raz pierwszy od paru dni, był to szczery gest. Ściana do połowy w zdjęciach. Po środku, przykleiłam kartkę, ze starannym napisem 'Przeszłość'. Druga połowa ściany była pusta. Po środku była tylko powieszona kartka, z tak samo napisanym słowem 'Przyszłość'.

Jak na razie nie byłam pewna jeszcze co przyniesie mi Nowy Jork. Jednak wiedziałam, że nie mogłam się poddać już na starcie.

~*~

To dopiero początek :)

Do następnego xx

Butterfly | HSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz