Epilog ver. 2

5.7K 303 65
                                    

  Jest to wynik mojej potrzeby, aby coś napisać. To po prostu epilog, tylko że z perspektywy Harrego :) Może choć trochę wynagrodzi niektórym ten niewyjaśniony koniec... 

Mówią, że szczęście jest jak motyl. Gdy będziemy próbować na siłę go schwytać, będzie od nas szybko uciekać jak najdalej się da. Ale gdy będziemy spokojnie stać i czekać, może nam usiąść nawet na ramieniu.

Ludzie na siłę szukają szczęścia. Myślimy, że osiągnąć ten błogostan możemy tylko dzięki temu czego mieć nie możemy. Uważamy, że jeśli spełnimy swoje marzenia, albo zdobędziemy rzecz, która jest dla nas prawie że nieosiągalna, będziemy naprawdę szczęśliwi.

Ale to kompletna bzdura.

*5 lat później*

Siedziałem na kanapie w niewielkim pomieszczeniu, które robiło w mieszkaniu za salon i tępo wpatrywałem się w ekran telewizora. Kompletnie nie interesowała mnie historia, którą przedstawiał film. Klasyczny melodramat. Jednak usiłowałem jakoś zająć swój umysł i zignorować fakt, że właśnie za ścianą, mój współlokator zabawiał się ze swoją dziewczyną. Gdyby nie to, że wciąż słyszałem ich głosy zza ściany, nawet by mi to nie przeszkadzało. Z całych sił próbowałem wyciszyć te dźwięki, pogłaśniając co chwila telewizor, ale nic to nie dawało.

W końcu z ciężkim westchnięciem odrzuciłem na bok koc, od razu wyłączając telewizor. Z pustym kubkiem po herbacie, ruszyłem do kuchni. Po odstawieniu naczynia na stół, szybko znalazłem się na przedpokoju. Wsunąłem na stopy buty, zarzuciłem czarny płaszcz razem z długim szalikiem i łapiąc jeszcze telefon w dłoń, wyszedłem na klatkę. Zbiegłem ze schodów i pchnąłem ciężkie drzwi, przepuszczając akurat starszą kobietę, która mieszkała nad nami. Wychodząc na zewnątrz od razu uderzyło we mnie lodowate powietrze. Automatycznie naciągnąłem czapkę na głowę i schowałem dłonie do kieszeni. I mimo tego, że zamarzały mi uszy i tak uważałem to za milsze uczucie niż słuchanie jąkania tamtej dwójki zza ściany. Rozejrzałem się dookoła, po czym ruszyłem w stronę centrum, od którego dzieliło mnie niecałe dwadzieścia minut.

Po drodze mijałem wielu ludzi. Matki z dziećmi, które uporczywie starały się zaciągnąć swoje rodzicielki do sklepów z zabawkami. Zakochani, idący blisko siebie, żeby dać sobie jak najwięcej ciepła. Przyjaciele, rzucający się śniegiem. Dziadkowie, ciągnący za sobą swoich wnuków na sankach. Mimo wszystko każdy wydawał się gdzieś spieszyć. Tak jak zawsze. Jednak nie dziwiłem im się. W końcu już za trzy dni miało być Boże Narodzenie. I wszyscy chcieli aby było idealne. Aby potrawy były pyszne. Aby wszystko było dokładnie posprzątane. Aby choinka była idealnie ubrana. Aby każda ozdoba wyglądała perfekcyjnie. Aby każde dziecko dostało swój wymarzony prezent. Ale przede wszystkim, każdy pragnął, by tego dnia była przy nim rodzina. Osoby, które były nam najbliższe. Które kochaliśmy całym naszym sercem.

Dlatego miałem wrażenie, że tylko ja nigdzie nie pędziłem. Bo tak naprawdę, nie miałem do czego.

Już od roku mieszkałem w Londynie. W jednej z wielu londyńskich kamienic. Na trzecim piętrze, w mieszkaniu numer osiem. Może ta mała kuchnia, mniejsza łazienka, dwa niewielkie pokoje i salon, które dzieliłem na co dzień z Jimmym nie były idealne i nie czułem się jak w domu, ale były wystarczające. Szczególnie wystarczające dla mojego portfela. W końcu i tak prawie nikt nas tam nie odwiedzał. Ja nie miałem kogo zapraszać, a Jimmiego odwiedzała tylko jego dziewczyna. I nie to, że jej nie lubiłem. Była naprawdę sympatyczną i uroczą osobą. Ale nie mogłem znieść ich widoku razem. Lubili okazywać sobie uczucia. I to nie to, że chcieli wszystkim pokazać jaki ich związek był świetny. Nie. Oni po prostu uwielbiali swoją bliskość. Byli szczerze w sobie zakochani. I kiedy tak patrzyłem na Jimmiego, który przyglądał się z jakimś takim błyskiem w oczach Camille, widziałem siebie. Te pięć lat temu. Z Louisą...

Wciąż pamiętam ten dzień. Chodź minęło tak dużo czasu, ja wciąż wracałem myślami do tego dnia na lotnisku w Nowym Yorku. Kiedy powiedziałem Lou, że ją kocham, a ona nic nie mówiąc, po prostu odwróciła się i pobiegła do samolotu. W tamtym momencie moje serce pękło. I to nieodwracalnie. Bo choć nie wiem ile razy byłem z innymi dziewczynami. W klubie, na kolacji czy nawet w łóżku... One nigdy nie były nią. Nie były tą rudowłosą dziewczyną z pięknymi zielonymi oczami, w której zakochałem się tak bardzo, że nie potrafiłem o niej zapomnieć.

Wszyscy mówili, że powinienem odpuścić. Ale nie umiałem. Bo choć mogłem wyrzucić ją z głowy... Nie byłem w stanie zrobić tego z moim sercem. Wciąż o niej myślałem. O tym co robi. O czym myśli. Czy jest sama. A może z kimś. Może pokochała kogoś na nowo. Gdzie mieszka. Czy wciąż tańczy.

...Czy wciąż o mnie pamięta?

Bo mimo tych pięciu lat. Mimo tego, że nie wiedziałem co się z nią teraz dzieje. Nie wiedziałem co robi. Co czuje. Nawet jak wygląda. Nie wiedziałem o niej już kompletnie nic. To wciąż ją kochałem.

W pewnym momencie poczułem wibrację telefonu w kieszeni. Wzdychając, niechętnie wyciągnąłem dłoń z ciepłej kieszeni i podstawiłem sobie urządzenie pod nos. Kiedy zobaczyłem wiadomość od Jimmiego, z prośbą, abym kupił mu po drodze piwo, zaśmiałem się pod nosem. Uwielbiał mnie wykorzystywać. Kręcąc rozbawiony głową, zacząłem mu odpisywać, że może mnie pocałować w tyłek, bo nawet pieniędzy nie wziąłem, gdy nagle na coś wpadłem. A raczej ktoś wpadł na mnie. Nawet się nie zorientowałem, kiedy rozluźniłem dłoń, a telefon wypadł mi z ręki. Już chciałem się schylić, ale uprzedziła mnie ta dziewczyna.

- Przepraszam, nie chciałam- wyrzuciła z siebie szybko, wstając na równe nogi- Proszę, chyba nic mu nie jest- uśmiechnęła się przepraszająco w moją stronę, wystawiając do niego dłoń z jego własnością i dopiero wtedy dokładniej się jej przyjrzałem.

Moje zmysły oszalały, myśli zaczęły jakiś chory maraton, a serce zabiło mocniej. ''Bo to cholera nie jest możliwe.''

- Louisa?

- ...Harry.

Kiedy po prostu go nie widzimy, szczęście jest zaraz pod naszymi nosami. Tkwi w tych małych rzeczach i gestach, które my ignorujemy. Posiadanie domu, do którego można zawsze wrócić. Rodzina, która jest z nami od zawsze. Przyjaciele, którzy są z nami mimo wszystko. Pies, który cieszy się gdy tylko nas widzi. Praca, której poświęcamy całe nasze zaangażowanie. Szczęście to to uczucie, kiedy po całym męczącym dniu kładziemy się do łóżka i zakopujemy w miłej pościeli. Kiedy przez moment możemy usiąść w fotelu z dobrą książką w dłoni. Kiedy z samego rana dotrze do nas cudowny zapach zaparzonej kawy. To chwila, kiedy czujemy, że nie musimy się niczym przejmować. Że możemy wszystko. Że los nam sprzyja.

To uczucie, gdy po tak długim czasie, spotykasz osobę, której myślałeś, że już nigdy nie zobaczysz, choć tak chorobliwie tego pragnąłeś. Kiedy wreszcie stoisz przed nią i widzisz jej twarz. Tak inną, ale jednak tą samą. Ten uśmiech. Oczy. Słyszysz jej głos, za którym tak bardzo tęskniłeś. I to uczucie...

To właśnie jest szczęście.


Butterfly | HSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz