Rozdział 25

6.3K 386 15
                                    

Harry

Westchnąwszy głęboko, oparłem czoło o kierownicę. Od rana powstrzymywałem się przed wyjściem na zewnątrz głębszych uczuć, więc teraz, wszystkie jednocześnie sprawiały, że czułem się jak tykająca bomba. Cały ten ból, żal i smutek, one razem dosłownie zżerały mnie od środka.

- Cholera- mruknąłem, zaciskając mocno powieki. Wiedziałem, że jeszcze trochę i nie wytrzymam.

Wziąłem kilka większych wdechów, wyciągając kluczyki ze stacyjki, po czym, może trochę gwałtownie, opuściłem samochód. Kiedy stanąłem na ziemi i zamknąłem drzwi, zacząłem się rozglądać. Zebrało się tutaj dość sporo ludzi. Znajomi, przyjaciele, rodzina. Nie znałem większości, ale to było teraz mało istotne. Przejechałem przez wszystkich wzrokiem, aż w końcu natrafiłem na Gemmę oraz mamę. Zamknąłem samochód, ruszając od razu w ich kierunku.

- Hey- mruknąłem, gdy stanąłem obok siostry- Nie widziałaś Lou?

- Hope chciała się przejść, poszły w tamtą stronę- uśmiechnęła się znikomo, kiwnąwszy za mnie.

Odwróciłem się i zobaczyłem je. Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Mimo że były ubrane całe na czarno, wyglądały razem naprawdę uroczo. Hope uśmiechała się do wszystkich, idąc przed siebie i trzymając Lou za rękę. Rudowłosa patrzyła na nią, uśmiechając się lekko. Ten widok mógł roztopić serce.

Mała nie była wielbicielką każdego człowieka. Na jej zaufanie, w postaci chociażby właśnie trzymania za rękę, trzeba było sobie zasłużyć. Większości znajomych siostry zajmowało to trochę czasu. Ale Wood nie. Ją pokochała od razu. I to ze wzajemnością.

Wpatrywałem się w nie, aż w pewnym momencie Lou podniosła wzrok, patrząc prosto w moje oczy. Uśmiechnęła się lekko, po czym spuściła wzrok i ukucnęła przy Hope. Chyba musiała jej coś powiedzieć, bo zaraz mała pędziła w moją stronę, nie patrząc nawet pod nogi. Zaśmiałem się cicho pod nosem, kucając. Po chwili blondyneczka była już w moich ramionach.

- Hey maluchu- szepnąłem, gładząc delikatnie jej długie włosy.

- Cześć- odpowiedziała i odsunęła się ode mnie, patrząc na moją twarz- Ty też jesteś smutny jak mamusia- powiedziała cicho, gdy jej uśmiech zaczął znikać- Nie smuć się, plosę- położyła malutkie dłonie na moich policzkach, po czym pocałowała mnie w czoło. ''I jak tu nie kochać takiej małej osóbki?''- Kocham cię.

- Ja ciebie też Hope- uśmiechnąłem się na jej słowa. Takie wyznania były najszczersze. Chodziło to te od dzieci. One nie miałyby po co kłamać czy oszukiwać tak jak większość dorosłych. Ich wyznania były od serca. ''Szkoda, że starsi już tak nie potrafią.''

Tym razem to ja pocałowałem jej czółko i wstałem na równe nogi. Kiedy napotkałem wzrok Lou, zrozumiałem, że przyglądała nam się cały czas.

- Już dobrze?- zapytała, poprawiając grzywkę opadającą jej na oczy.

Cieszyłem się, że przyjechała tutaj ze mną. Dzisiaj rano poprosiłem ją, aby ze mną pojechała na pogrzeb. I kamień spadł mi z serca, gdy się zgodziła. Wiedziałem, że sam nie dałbym rady. Była tutaj mama i Gemma, ale nie chciałem jeszcze zrzucać na nie mojego smutku. Choć mama chyba nie płakała. Było jej po prostu przykro. Jednak Gems znosiła to gorzej. Czyli po prostu tak jak ja. Nie mieliśmy idealnych kontaktów z ojcem, ale jednak był nim. Może nie widzieliśmy się co tydzień, nie w każde święta, ale wiedzieliśmy, że mu na nas zależało. W końcu po rozwodzie mógł po prostu o nas zapomnieć, a tak nie zrobił.

Był przy nas. Nie zawsze. Ale wtedy gdy tego potrzebowaliśmy...

- Lepiej- zapewniłem, posyłając dziewczynie lekki uśmiech. Który, wnioskując po jej minie, musiał bardziej wyglądać jak grymas.

- Harry, Lou- razem spojrzeliśmy na moją rodzicielkę- Chodźcie- uśmiechnęła się smutno i od razu ruszyła w kierunku bramy.

Z westchnięciem obróciłem się w stronę Rudej. Dziewczyna po spojrzeniu na mnie, również westchnęła, po czym, ramię w ramię, skierowaliśmy się za mamą. Szliśmy dość wolno. Cały czas patrzyłem na ziemię, obserwując znikające pod moimi butami kamyki. Nie chciałem podnosić wzroku, chyba bałem się tego co miałem tam zobaczyć. Mimo tego, gdy zauważyłem wokół siebie więcej ludzi, uniosłem głowę do góry. Wokół jednego miejsca utworzył się sporych rozmiarów okręg. Gdy zobaczyłem wśród niego moją rodzinę, pociągnąłem tam Louisę. Stając obok siostry, zobaczyłem dół w ziemi. A nad nim trumnę. ''Tylko nie rozklejaj się znowu...'' Zacisnąłem na sekundę powieki oraz usta, a ręce splotłem przed sobą. Ścisnąłem mocno dłonie, jakbym chciał dodać sobie siły. Bo, cholera, właśnie tak było. Przez ostatnie dni czułem się tak bardzo słaby, jak jeszcze nigdy. A nie rozpadłem się chyba tylko dzięki Zaynowi i... Lou.

Nagle do moich myśli wdarło się dziwne uczucie. Poczułem na ręce coś zimnego. Gwałtownie otworzyłem oczy, spoglądając na przyczynę tego uczucia. Okazało się, że to była właśnie Wood. A mianowicie jej drobna dłoń obejmująca moje. Pocierała ich wierzch delikatnie palcem, powodując w tym miejscu lekkie mrowienie. Spojrzałem na dziewczynę. Wpatrywała się w skupieniu przed siebie, lekko przygryzając dolną wargę. Mój wzrok skupił się właśnie na jej ustach, przez co myślami wróciłem do wczorajszego wieczoru, kiedy mnie pocałowała. To jak otworzyłem oczy i jej twarz była nagle parę centymetrów od mojej. Było to bardzo zaskakujące, ale nie złe. Wręcz przeciwnie. Wszyscy mogą sobie pomyśleć co chcą, ale, cholera, podobało mi się to. A jeszcze bardziej sam pocałunek. Nigdy nie miałem styczności z tak nieśmiałą dziewczyną. Co w jakiś sposób wydawało mi się z jej strony urocze.

Ale cóż... Nie mieliśmy jeszcze okazji o tym porozmawiać. ''Choć czy w ogóle było o czym rozmawiać?'' W końcu mówiła mi, że nigdy się nie całowała, a to ja byłem tym, który miał ją przygotować na takie rzeczy. Więc może po prostu wzięła to tak jakby za kolejny krok w naszej nauce?

Nawet chciałbym jeszcze o tym porozmyślać, ale niestety z letargu wyrwał mnie głos księdza. Słyszałem jak nagle wszystkie szepty ucichły. Mimo wszystko parę osób wciąż cicho popłakiwało. Starałem się o tym nie myśleć, usiłując skupić na słowach kapłana. Powiedział coś o ojcu, odmówił kilka modlitw, poprosił o łaskę i... w sumie tyle. Przeżegnał się ostatni raz, po czym do trumny podeszło czterech mężczyzn. Złapali za grube sznury i zaczęli powoli spuszczać ją w dół. Obserwowałem to uważnie z ogromnym mętlikiem w głowie. I cholernym bólem w sercu. ''Dlaczego akurat on?''

W pewnym momencie poczułem jak drobne ręce mnie obejmują. Kiedy dotarło do mnie, że była to Louisa, od razu oplotłem ją ramionami i wtuliłem w nią. Zaciągnąwszy się mocno jej zapachem, schowałem twarz w rudych, miłych włosach. A gdy wstrząsnął mną szloch zrozumiałem, że płakałem. I nawet nie wiedziałem kiedy zacząłem.

~*~

Wybaczcie przerwę, ale trudno było mi napisać ten rozdział :( Chyba dlatego, że taki, no cóż, smutny :(

Choć po paru godzinach ślęczenia nad klawiaturą wyszło w końcu to :)

I w ogóle tyyyyyle komentarzy pod ostatnim rozdziałem.... *.* Możecie tak i tu? Tak, też Was kocham :)

Jak nowa okładka? Bo ja ją osobiście kocham! :)

I teraz zrobię reklamę mojej ukochanej przyjaciółce! Pisze naprawdę świetne opowiadanie o Maliku. Choć rusza z rozdziałami dopiero za jakiś czas, to jest już prolog i jedynka :) Myślę, że jej historia jest bardzo oryginalna, naprawdę warto poczytać :) 

Link: http://www.wattpad.com/story/32964920

Sooo... Co myślicie o dwudziestce piątce? 

Butterfly | HSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz