2.6 Powrót do Domu Dziecka

319 29 6
                                    


Hannah 


Po wylądowaniu w Chicago, od razu złapałam jedną z taksówek, by wybrać się w jeszcze jedno, ważne miejsce, z którym pożegnałam się jakieś szesnaście lat temu. Nie wiedziałam co zastanę, gdy tam dotrę, ani czy w ogóle to miejsce jeszcze istnieje. Przed wylotem z Paryża, korzystając z okazji udało mi się wyszukać stronę internetową Domu Dziecka w Chicago, w którym przebywałam. Strona nie była może jakaś wyszukana, ani szczególna. Zawierała podstawowe wiadomości na temat dzieci, działalności i aktualnościach schroniska, które jednak były już od pięciu lat nieaktywne. Nie wiedziałam co o tym wszystkim sądzić.

Z jednej strony bałam się tam jechać. Chciałam nawet zdradzić Danielowi moje plany związane z odwiedzinami tego miejsca. Ale wiedziałam, że muszę zmierzyć się z tym sama. Czułam, że powrót tam może mi w pewien sposób jakoś pomóc, pogodzić się ostatecznie z przeszłością. Wiedziałam również, że powodem jest też pewna osoba, o której nie mogę zapomnieć. Chciałam tylko móc dowiedzieć się czy... Lepiej może obecnie za dużo o tym nie myśleć.

Taksówka mknęła ulicami Chicago, aż w końcu wielkie wieżowce miasta, przekształciły się w niewielkie osiedla. Było tu cicho i spokojnie. Ludzie spacerowali wzdłuż chodników, z naręczem zakupów, rozmawiając przez telefon, czy po prostu odprowadzając swoje dzieci do pobliskich szkół. Nikt tu się nie śpieszył.

Mówiło się, że centrum miasta jest jego sercem. Jednak moim zdaniem największe serca były na jego obrzeżach, wśród spokoju, rodzinnej atmosfery
i swojskiego tłumu, do którego zawsze chciało się wracać.

Kierowca przejechał jeszcze kilka przecznic, po czym zatrzymał się przy wielkim ceglanym dwupiętrowym domu. Był on pomalowany na żółty kolor,
a w oknach znajdowały się wycięte papierowe kwiatki i motyle, zapewne wykonane przez małych artystów. Z pozoru dom ten wydawał się barwnym, miłym i przyjaznym miejscem. Dużo się tu zmieniło odkąd byłam tu ostatni raz. Gdy ja przebywałam w tym domu nie było tu, aż tak kolorowo. Zapamiętałam to miejsce raczej jako ponure i szare. Jedyne co się tu nie uległo zmianie, to stare drzewo znajdujące się na posesji domu dziecka, na które się wspinałam i przysiadywałam wraz z innymi dziećmi, by ukryć się w jego cieniu w tak piękny i słoneczny dzień jak dzisiaj.

- Czy to tutaj chciała Pani przyjechać? – Pyta posępnie kierowca, tak jak ja przyglądając się budynkowi.

- Tak, dziękuję Panu – podaję mu zwitek banknotu za dojazd.

- A reszta? – Pyta, gdy wysiadam. Uśmiecham się do niego miło.

- Niech ją Pan zachowa. Nadrobił Pan kawał drogi.

- To może w takim razie poczekam tu na panią i odwiozę, gdy będzie Pani chciała wrócić? – Zastanawiam się chwilę nad jego propozycją.

- W sumie, nie jestem pewna co zastanę tam... - wskazuję na budynek. – Może Pan poczekać.

Kierowca kiwa tylko głową i jedzie zaparkować na pobliskim parkingu, a ja ruszam w kierunku budynku. Mahoniowe drzwi otwierają się pod moim naciskiem,
a ja wchodzę na znany, a jednak tak odmieniony mi korytarz. Pachnie tu świeżością
i cytrusowym środkiem odświeżającym. Ściany są pokryte rysunkami dzieci, są one naprawdę wspaniałe. Nie są to jednak rysunki, jakie można normalnie spotkać u dzieci typu: bajeczny dom i szczęśliwa rodzina. Te mają w sobie większą głębie. Utah, lat 9; na swym obrazku przedstawił czarne popalone drzewo. Maja, lat 12; przedstawiła dziewczynkę patrzącą w lustro, po twarzy której spływa jedna samotna łza.

Remember // Remember you [2]Where stories live. Discover now