Księga I: Rozdział 38

192 26 4
                                    

Karoca zatrzymała się pod pałacem, gdy słońce chowało się za horyzontem. Opadając na linię drzew, oświetlając je swym płomiennym blaskiem, można by mieć wrażenie, że las płonął.

Dente wysiadł z pojazdu, a potem i mnie pomógł się z niego wydostać. Lokaje pod wodzą majordomusa zajęli się naszymi zakupami.

– Wciąż nie wiem, jak wyjaśnię księgowemu wizytę w Domu Uciech – westchnęłam. – Przepraszam, to na pewno...

– Jak powiesz, że przyniesie mi wstydu, to cię zaknebluję – ostrzegł, ale jego groźba wypadła blado wraz z pocałunkiem, który złożył na mojej dłoni.

– Co nie zmienia faktu, że to będzie uciążliwe – mruknęłam.

– Nie będzie – odparł. – Oddam im te tysiąc koron... Uznaj, że to pożyczka ode mnie.

– Pożyczka? Przecież ja nie zarabiam – przypomniałam mu. – Nawet nie mogłabym tego u ciebie odpracować, bo wszystko robisz sam i nikomu nie pozwalasz sobie pomóc.

– No to uznaj to za moją inwestycję w, mam nadzieję, przyszłą żonę. Kto cię lepiej wyedukuje niż Ara.

Westchnęłam.

– Inwestycja ci się pewnie zwróci za jakieś cztery lata – mruknęłam. Przynajmniej tak mi się zdawało, że przed dziewiętnastymi urodzinami nie będę miała ochoty brać ślubu.

– Mam sto pięćdziesiąt lat, cztery lata to jak nic.

Wtuliłam się w jego bok, gdy wchodziliśmy do pałacu. Dente objął mnie ramieniem.

– Mogę zostać dziś u ciebie na noc? – spytał.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Nigdy nie prosił mnie o coś takiego. Za bardzo obawiał się plotek...

– Oczywiście. – Tym razem to ja ucałowałam jego dłoń. – Będę bardzo szczęśliwa, jeżeli zostaniesz.

Oddałam swoją pelerynę jednemu z lokajów, tak samo postąpił Dente ze swoim płaszczem, którego i tak nie zakładał w wyjątkowo ciepłej karocy.

Odetchnęłam.

Wcale nie chciałam wracać do pałacu. Chciałam się bawić na mieście. Rozmawiać z przypadkowymi ludźmi, targować się na targu, całować z Dentem w karocy... Teraz pałac wydawał się przytłaczający ilością sekretów. Już samo to, że ja znałam przeszłość Dentego, utrudniała mi powrót do tego miejsca. Myślałam o surowości jego sypialni, a braku akceptacji Kiry, o braku zaufania do Lupusa...

Tam, na zewnątrz, nie było tego wszystkiego.

Weszliśmy do jadalni, gdzie podawano kolację. Wszyscy poza nami byli już na swoim miejscu.

– Krew – powiedział Lupus. – Oboje jesteście we krwi...

– To prostytutki – odparłam, co zabrzmiało trochę oschle. Nie było to celowe, po prostu czułam się zmęczona. – Musimy się umyć.

– To chyba może poczekać... Co się stało? Ktoś was zaatakował?

– Nic nam nie jest. I tak chcemy z tobą o tym porozmawiać, ale najpierw naprawdę przyda nam się prysznic. To był ciężki dzień – wyjaśnił Dente.

Wyprostowałam się. Co ja wyprawiałam? Nie mogłam zostawiać takiej sprawy na później, bo czułam się zmęczona i przygnębiona. Przecież w tym czasie myśliwi mogli robić komuś krzywdę.

– Nie, to nie może czekać – zadecydowałam. – Lupusie, musimy porozmawiać, o tym natychmiast.

– Może jednak poczekamy z tym do końca kolacji... Zimne steki są niesmaczne – mruknął król.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now