Księga I: Rozdział 27

401 47 4
                                    

Lupus wyprostował się powoli, ale nie podniósł głowy. Instynktownie rozejrzałam się za czymś do obrony, ale mogłam się domyśleć, że w pałacu królewskim Wilków nie znalazłabym niczego srebrnego.

Spojrzałam na doktora, który stał obok mnie i nerwowo zacisnął palce na kieszeni. Ja mogłam nie mieć dostępu do odpowiedniej broni, ale nikt nie byłby na tyle głupim, żeby wchodzić w paszczę lwa bezbronnym.

– Jakim prawem ją kochasz? – spytał król głosem bliższym warknięciu niż lubianemu przeze mnie gładkiemu basowi. – To ja... Ja ją kocham.

– I co z tego? – odparł Dente, nie tracąc swego rozmówcy z oczu. Na jego policzkach zadrgał delikatny uśmiech. – Nie masz pojęcia jaką mamy konkurencję... – Otarł krew z kącika ust.

– Nie możesz jej kochać.

– To nie rzecz, o której masz prawo decydować.

– Będę decydował, o czym chcę.

– Ale nie o tym – odezwałam się, wtykając dłoń do kieszeni spodni doktora. Wyciągnęłam z nich niewielkie ostrze, które schowałam za plecami. – To moja decyzja.

– Nie wtrącaj się, Bonnie – nakazał Lupus.

– Lub co zrobisz? – spytałam, przybierając nienaturalną dla mnie chłodną pozę. – Wciąż nie zrozumiałeś, że aby mieć nade mną władzę, musiałabym bać się śmierci, a ja tego nie boję się ani trochę. Za to bardzo nie lubię, gdy ktoś atakuje ludzi, w których jestem zakochana.

– Czyli kochasz go?

– Nie. Ale jestem w nim zakochana. – Szybko zerknęłam na Dentego, który, chociaż trzymał się prosto, to wydawał się być oszołomiony informacjami. – Tak samo jak myślałam, że jestem zakochana w tobie, dopóki nie zrozumiałam, że obraz ciebie jest tylko skrawkiem wybranym specjalnie dla mnie, a ja nie chcę oddać mojego życia kłamstwu.

– Nie jestem kłamstwem... To jedynie nie jest całość.

– Nie powiedziałeś mi, że jestem Bonette... Ukrywałeś, że sprowadziłeś mnie tylko dlatego, że jestem tym, czym kochałeś kiedyś.

– Jesteś tym, co kocham teraz – zapewnił. – Nie obchodzi mnie, że kiedyś byłaś Bonette, skoro teraz jesteś Bonnie...

Skinęłam głową, czując, że w oczach zbierają mi się łzy.

– Odpowiedz mi na tylko jedno pytanie – poprosiłam słabym głosem. Siłą, którą czułam w sobie do tej pory, uleciała. – Dlaczego Dente miałby mścić się na tobie za Kirę?

Lupus cofnął się o krok z wyrazem przerażenia na twarzy, zupełnie jakbym stała przed nim co najmniej ze strzelbą napełnioną srebrnym śrutem.

– Czy mogę liczyć na to, że bez tej odpowiedzi dalej będziesz moją przyjaciółką?

– Oczywiście, że możesz – zapewniłam. – Ta rzecz jest niezmienna...

– Więc nie zadawaj pytań, które mogą zmienić rzecz niezmienną – wychrypiał i pchnął mnie delikatnie w stronę Dentego. – Mogę konkurować z każdym, ale wiem, że z nim nie mam szans.

– Lupusie – odezwał się Dente – jeżeli próbujesz w ten sposób mi coś zrekompensować...

– Zaufaj mi, że nie. Po prostu... Wiem, że będziesz umiał uszczęśliwić Bonnie i zrobisz to lepiej, niż ja kiedykolwiek będę w stanie. – Uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie miał nic wspólnego z wesołością. – Rozumiesz ją lepiej niż ja, więc nie zmarnuj tego.

– Przestań się obwiniać – powiedziałam Dentemu, obserwując jego nietęgą minę. Od godziny próbował przeczytać tę samą stronę, ale średnio co minutę odkładał książkę i wpatrywał się w swoje kolana.

I pomyśleć, że sam zaproponował mi towarzystwo, żebym nie stresowała się przed oddawaniem krwi.

– Nie obwiniam – mruknął. – Po prostu... Nie widziałem go od dwóch dni.

– On nie jest na ciebie zły.

– Skąd możesz to wiedzieć? – Dente przeczesał włosy palcami, zapominając, że miał związane, przez co zrobił mu się na czole kołtun.

Zachichotałam.

– Mam takie przeczucie i tyle – odparłam. – Poza tym on cały czas jest w kaplicy. Możesz iść z nim porozmawiać.

– Jest w kaplicy? – powtórzył po mnie. – Skąd to wiesz?

– Widziałam rano, jak tam szedł. – Wzruszyłam ramionami. – Możesz tam po prostu iść.

Dente pokręcił głową.

– Nie... Nie chcę zbliżać się do kaplicy – mruknął.

– Dlaczego? Przecież nikt nie każe ci się modlić – odparłam, wspinając się na własne łóżko, które on zajął.

– Nie przepadam za naszymi bogami... Kiedy dowiedziałem się, co stało się z moją rodziną... Przed śmiercią, to tam się schronili, ale żaden bróg nie próbował ich ochronić. Ich ciała znalazłem przed ołtarzem...

– Przepraszam – powiedziałam. – Nie powinnam była o to dopytywać...

– Nie zrobiłaś nic złego, Bonnie. – Ucałował wierzch mojej dłoni. – Ale masz rację. Porozmawiam z nim na spokojnie, gdy tylko stamtąd wyjdzie.

Pokiwałam głową, a potem uśmiechnęłam się chochlikowato. Usiadłam na nim, opierając dłonie na klatce piersiowej Dentego.

– Skoro oboje mamy wolny wieczór, to może chciałbyś...

– Chciałbym co?

– Poszpiegować Luke'a i Puellę na randce? – dokończyłam, a uśmiech na twarz Dentego mówił mi, że owszem. Miał ochotę.


Hej! Kolejny rozdział mocno na szybko. Wybaczcie, że nie są one tak długie, jak kiedyś, ale wtedy pewnie czekalibyście miesiąc na rozdział ;_; Oczywiście, jak zawsze czekam na opinie, przemyślenia, komentarze... ~Catt

PS Jak Wam mija przerwa? Odpoczywacie?

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now