Księga I: Rozdział 43

187 17 1
                                    

Z mojego pokoju było bardzo łatwo się wymknąć – szczególnie mnie. Zeszłam po pergoli, na której latem podobno pięły się róże. Teraz jednak ściana była pusta, więc nie musiałam przejmować się kolcami. Jedyny minus tej wędrówki to torba z ważniejszymi dokumentami, które zabrałam z gabinetu Dentego.

Gdy tylko zorientowałam się, że ktoś był w moim pokoju i szukał klucza do jego gabinetu, zrozumiałam, że nie mogę zostawić najnowszych dokumentów u niego. Przemknęłam się do gabinetu i wpakowałam wszystko do szerokiej torby, którą teraz miałam zarzuconą na plecach.

Chciałam uwinąć się z tym, jak najszybciej, żeby nikt nie zorientował się, że miałam z tym coś wspólnego. Poza tym Lupus pewnie zamartwiałby się, gdyby dowiedział się, że znów uciekłam spod jego pieczy... I zapewne znów dokonałam tego tylko przez moją paranoję. W tym wypadku wolałam dmuchać na zimne. Dokumenty, które miałam ze sobą, były potrzebne do przygotowania nowych rozporządzeń, na których Dentemu zależało. Mogłyby pomóc wielu sierotom. Zawierały między innymi propozycję przygotowania dzieci do prostych zawodów, dzięki czemu nie lądowałyby na ulicy bez szansy na przetrwanie.

Sama nie wiedziałam, po co przeszkadzać w takiej inicjatywie, ale o Wilkach z wyższych sfer dowiedziałam się jednego. Nie lubili pomagać.

Z tego też powodu ukradłam konia i w środku nocy pędziłam przez las do miasta. Nocą to było trudne wyzwanie, bo przebyłam tę drogę tylko raz, a mój wzrok nie był tak dobry jak wzrok Wilka.

Bardzo pomocny okazał się koń, który niemalże samodzielnie wyprowadził nas z lasu. To głownie dzięki niemu dotarłam do miasta.

W mieście już łatwiej było mi się poruszać, chociaż nie czułam się tam pewniej. Nocą prawie nikogo nie było i rynek już nie przypominał tego uroczego, pełne go życia miejsca, które widziałam tam ostatnio. Uliczne lampy rozświetlały ciemność, która teraz – pod wpływem słabych niebieskich świateł – przypominała mętną mgłę.

Mijałam zniszczone budynki z drewnianymi okiennicami, które trzaskały przy każdym lżejszym podmuchu wiatru. Dźwięk zderzenia kostki brukowej z końskimi podkowami roznosił się echem po okolicy i mogłam się założyć, że zdradzałam moją pozycję.

Odetchnęłam z ulgą, gdy dotarłam do Domu Uciech.

Zeskoczyłam z konia i zastukałam do drzwi. Uderzałam w nie wielokrotnie nim otworzono mi drzwi.

Przede mną stanęła zaspana młoda dziewczyna. Rude włosy opadły jej aż do łydek. Miała na sobie tylko koszulę nocną.

– Zastałam Arę? – spytała uprzejmie. Miałam nadzieję, że mój uśmiech zrekompensuje jej tę wczesną pobudkę, bo nie miałam przy sobie pieniędzy.

– Jest, ale śpi – odpowiedziała dziewczyna. – Nie przyjmujemy niezapisanych klientów. Proszę przyjść jutro się zapisać.

– Ja nie po to... Jestem od Delicia – oznajmiłam. – Muszę prosić ja o przysługę.

Dawne imię Dentego jakby ją rozbudziło. Otworzyła drzwi szerzej, dając mi tym samym znak, że mogę wejść.

– Ich pokój jest na samej górze – poinformowała. – Ostatni po lewej. Ja zajmę się twoim koniem.

– Dziękuję – rzuciłam nim popędziłam w odpowiednim kierunku.

Wszyscy już chyba spali poza tą jedną nieszczęsną dziewczyną, którą obudziłam. Przed moim wtargnięciem zapewne panowała tutaj idealna cisza, którą je teraz mąciłam moimi ciężkimi krokami.

Wspięłam się schodami na samą górę, a potem pobiegłam do odpowiednich drzwi. Krew szumiała mi w uszach.

Wzięłam głęboki wdech i dopiero wtedy zastukałam o drewniane drzwi. Na reakcję nie musiałam długo czekać. Ara szybko mi otworzyła.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now