Księga I: Rozdział 2

1K 97 15
                                    



Kolejnego dnia po śniadaniu przy stole zostałam ja i dwie starsze siostry. Obie przyglądały mi się wyczekująco.

– A więc? Co wymyśliłaś? – zapytała Thalia.

– No cóż... Mundurki mogę poprawić dziewczynom sama. Umiem szyć. Obie też jesteście bardzo ładne i... Może to pora, żeby znaleźć sobie męża? Albo też możecie pójść do pracy. Skończyłyście już siedemnaście wiosen, więc śmiało możecie iść do lasu jako zbieraczki... Ja też wezmę jakąś dodatkową pracę. Dziewczynki też są dość duże, żeby trochę pomóc w domu – przy obiedzie lub sprzątaniu. Jeżeli wszystkie zaczniemy wkładać trochę pracy, to będzie nam o wiele lżej.

– Ale my... my mamy plany na przyszłość – wyszeptała Thalia. – My... Miałam iść na kursy, mieć wykształcenie a nie... nie harować jak ty!

– Więc zdobądź pieniądze, na bogów! – warknęłam. – Udzielaj korepetycji, zatrudnij się gdziekolwiek, a nie siedzisz w domu i czekasz aż przyniosę ci pieniądze! A ty, Alya? Tylu kochanków sprowadziłaś do domu, może w końcu, któryś weźmie cię do siebie?

– Och... Jak śmiesz? – warknęła Alya.

– Śmiem. Siedem lat pracuję dniem i nocą, żeby wam pomóc. Po to żebyście skończyły szkołę i znalazły dobrą pracę i męża, a nie dokładały mi gęb do wykarmienia.

– Wiesz co, a może zamiast narzekać i marudzić jaki twój los jest okrutny, podniesiesz się z krzesła i pójdziesz szukać pracy?

Zacisnęłam zęby i powstrzymałam się od tego, żeby nie przywalić starszej siostrze w twarz. Wiedziałam, że po części to wina moja i mamy, że tak je rozpuściłyśmy. Przyzwyczaiłyśmy je do tego.

Co nie zmienia faktu, że czasem nienawidziłam ich z całego serca. Wolałabym, żeby nigdy się nie urodziły albo... albo żeby zachorowały i umarły. Byłoby mi o wiele prościej. Nienawidziłam matki za to, że przepuściła nasz majątek i przez to my gnieździliśmy się tutaj. Nawet na babcie to źle wpłynęło. Sprzedała swoje ziemię i zamieszkała w chatce z jedną izbą, która znajdowała się za lasem tylko po to, żebyśmy mogły spłacić długi i pozbyć wierzycieli. A Vikia i Lise? Też były tylko utrapieniem! Uczyły się średnio, a wydanie ich za mąż będzie graniczyć z cudem. Chociaż były piękne – wszystkie grzeszyłyśmy urodą, chociaż ja najmniej przez problemy zdrowotne – i to powinno działać na naszą korzyść. Z tym że dwie młodsze siostry nie chcą mieć mężów. Uważają mężczyzn za zło tego świata, więc zapewne i one skończą po wszystkim na moim garnuszku.

Czasem naprawdę zastanawiałam się, czy by nie wymordować ich w nocy. Mimo chorowitości byłam silną kobietą. Lata pracy mnie zahartowały – szkoda tylko, że nie dodały mi pewności siebie. Niemal zawsze byłam dla wszystkich miła, a wielu przydałby się mocny kopniak.

Ale rodziny nie mogłam tak potraktować. Chociaż czasem głód przyćmiewa mi umysł i sprawiał, że mroczne myśli wypływały na powierzchnię, to nigdy nie mogłabym ich skrzywdzić. Mogłam ich nienawidzić, złorzeczyć, ale finalnie i tak stawałam na głowie, żeby im pomóc.

Oblizałam lekko usta.

– Dobrze – powiedziałam. – Na razie poszukam sobie dodatkowej pracy, ale bez waszej pomocy nie myślcie, że będzie nas stać na więcej. Możecie zapomnieć o tym, że dostaniecie nowy płaszcz albo buty, a ty Thalio lepiej pożegnaj się z kursami, bo w takim wypadku oszczędności muszą pójść na pogrzeb.

Szczerze powiedziawszy miałam wrażenie, że serce pękło mi na kawałki, gdy zobaczyłam łzy w oczach siostry. Naprawdę nie chciałam być tak surowa. Gdybym znała jakiś sposób na to, żeby zdobyć pieniądze i móc posłać ją na te durne kursy... Naprawdę, zrobiłabym wszystko. Ale nie miałam wielkiego pola do popisu.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now