Narzeczona ~ Special #1 z okazji 3 rocznicy na Watt

326 39 10
                                    

Matka zawsze miała przykry zwyczaj wchodzenia do mojego pokoju bez pukania. Wszyscy inni w całym dworze wiedzieli, że jeżeli poważą się na coś takiego, to odgryzę im twarze.

Ona jednak nigdy się tym nie przejmowała.

– Wiem, że nic nie robisz, więc wchodzę – oznajmiła, znów naruszając moją przestrzeń osobistą.

– Robię – burknąłem.

– A niby co takiego?

– Myślę. Niektórzy z naszego gatunku to robią i to dosyć regularnie.

Matka roześmiała się.

– Mam dla ciebie wieści – oznajmiła. – Przyjechała twoja narzeczona.

– Mam narzeczoną? Miło, że informujesz.

Aranżowane małżeństwa nie były niczym nadzwyczajnym i niespecjalnie przejąłem się tą informacją. To tylko kolejny przykry obowiązek związany z moim uprzywilejowanym pochodzeniem.

– Już tu jest? – spytałem.

– Tak. Nazywa się Chaton Ferocia Mer Bleu Typhon. Jest córką wysoko postawionego kupca. Każda rodzina królewska robi z nim interesy.

Kiwnąłem głową.

– No to miejmy to już za sobą – zdecydowałam, podnosząc się z łóżka. – Zgaduję, że czekają na dole.

Wyminąłem matkę i zszedłem do foyer, gdzie spodziewałem się spotkać wybrankę matki. Biorąc pod uwagę jej gust – powinna to być młoda, piękna kobieta... A zastałem tam dziecko. Niezaprzeczalnie urocze dziecko z jasnymi włosami upiętymi w warkocz i sukienką dobraną pod kolor jej jaśniutkiej karnacji.

Obok niej stał mężczyzna w średnim wieku – średnim jak na człowieka. Zakładałem, że to ojciec, ale z wyglądu nie przypominał dziewczynki. Miał ciemne włosy i opaloną skórę – jedynie oczy mieli w tym samym odcieniu błękitu.

Dziewczynka pociągnęła ojca za rękaw.

– To on? – spytała.

Moja matka weszła do foyer, a zaraz za nią Dente. Nie mogłem uwierzyć, że odciągnęła go od dzieci, tylko po to, żeby popatrzył sobie na pięciolatkę.

– Chaton, poznaj proszę mojego syna – odezwała się matka.

Dziewczynka podeszła do mnie i uśmiechnęła się. Byłem pewien, że w przyszłości wyrośnie na piękną kobietę.

– A więc ty jesteś Chaton? – zagadnąłem.

– Bonette – poprawiła. – Ale może być Bonnie.

Spojrzałem na matkę.

– Nawet nie wiesz, jak ona się nazywa?

– Jej oficjalne imię to Chaton. Przecież nie będziemy się bawić w przezwiska, które sobie wymyśla pięciolatka.

– Właśnie, że będziemy – odparłem. – Miło mi cię poznać, Bonnie.

– A mi ciebie – odparła z uśmiechem. – Lubisz grać w szachy? – spytała, przekrzywiając lekko głowę.

– Przepadam.

– A lubisz przegrywać w szachy?

Parsknąłem śmiechem. Tupet tej istotki mnie rozczulał, chociaż zawsze dzieci lubiłem bardziej. Były mniej irytujące od dorosłych i po prostu cieszyły się chwilą. Nigdy nie zawracały mi głowy głupotami... A nawet jeżeli już, to te głupoty przynajmniej były miłe.

– Nie ma nic lepszego od przegrywania w szachy – zapewniłem.

– No to chodźmy zagrać! – oznajmiła, wymijając mnie. Ruszyła do przodu, ale zatrzymała się. Potem spojrzała na mnie, znów przykrzywiając głową. Przyłożyła palec do podbródka. – Hm... A gdzie macie szachownice?

Zerknąłem na Dentego, który z trudem zachowywał powagę. Szturchnąłem go lekko, a potem wziąłem Bonnie na ręce.

– Zaprowadzę cię – oznajmiłem. – Łatwo się tutaj zgubić.


Hej! Jak wam mija czas? Mam nadzieję, że wszyscy zdrowi.

Jak Wam się podoba pierwsze spotkanie Bonnie i Lupusa? ~Catt

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now