Księga I: Rozdział 35

288 34 10
                                    

Tego dnia zostałam na noc w pokoju Dentego, ale nie mogłam zmrużyć oka. Zamiast tego pilnowałam, żeby on spał spokojnie. Robił to wtulony w mój tors niczym mały chłopiec. Czasem, w moich snach o przeszłości, Bonette robiła w ten sposób, gdy się czegoś bała, ale nie chciała tego pokazać.

Głaskałam go po głowie, pilnując, by spędził noc spokojnie, dopóki za drzwiami nie rozniósł się harmider związany z budzeniem się pałacu do życia. To obudziło również Dentego, który spojrzał na mnie ostrożnie, jakby sprawdzał, czy nie zmieniłam zdania na jego temat.

– Dzień dobry, najdroższy – powiedziałam i pochyliłam się, żeby pocałować go w czoło. – Wyspany?

Skinął głową.

– Z tobą zawsze śpi mi się lepiej – zapewnił. – Mógłbym tak robić do końca życia.

– Nie lubię twojego pokoju – mruknęłam – ale możesz nocować u mnie, kiedy tylko zapragniesz.

– Nie mógłbym pozwolić sobie na coś takiego przed ślubem.

Wróciłam myślami do czasów naszej kwarantanny, gdy nie obowiązywały nas te wszystkie rzeczy. Chciałam znów móc pić wino z przyjaciółmi, całować się z moim chłopakiem na środku korytarza, chciałam nie przejmować się tym, jak skrzywdzonym człowiekiem był mężczyzna, którego kochałam...

Pogłaskałam go policzku, a on przymknął powieki i uśmiechnął się leniwie. Z uporem maniaka szukałam w nim jakiś oznak traumy, którą powinny wywołać wydarzenia, o których mi opowiedział, ale on pozostawał moim starym Dentem.

– Powinienem zbierać się do pracy – westchnął i usiadł na łóżku. Opuścił nogi na podłogę.

– A nie możemy zostać jeszcze w łóżku? – spytałam, uwieszając się na jego ramieniu. Ucałowałam jego kark, a on wygiął się i zamruczał niczym zadowolony kot. Dente ujął moją dłoń i złożył na niej pocałunek.

– Moja słodka, przestań mnie uwodzić, bo Lupus w końcu naprawdę mnie zwolni.

Niezadowolona również zwlekłam się z łóżka.

– Pożyczę twoją szczoteczkę do zębów – powiedziałam, idąc do łazienki.

Dente jedynie się zaśmiał.

To pomieszczenie, jak każde inne, było bezosobowe. Nie rozumiałam, skąd to wynikało. Gabinet Dentego tak bardzo tętnił... nim. Wszystko, co tam było, wydawało się napiętnowane jego osobą. A tutaj nawet szczoteczka do zębów, którą mu podwędziłam, wydawała się obca.

Po porannej toalecie wróciłam do sypialni, gdzie kończył się przebierać. Plułam sobie w brodę, bo jakbym wstrzymała się z tym myciem zębów, to przynajmniej popatrzyła bym sobie na półnagiego Dentego.

– Szczoteczka do zębów już wolna? – spytał, obdarzając mnie takim uśmiechem, że zmiękły mi kolana.

– Jest cała twoja – zapewniłam. – Odprowadzę cię do gabinetu i pójdę do siebie, zdrzemnąć się chwilę przed śniadaniem.

– Jak sobie życzysz – stwierdził i zniknął w łazience.


Po raz kolejny Dentego spotkałam w trakcie śniadania. Czułam się dziwnie, patrząc na niego. Po wczorajszym wyznaniu spodziewałam się, że jakieś zmiany... Sama nie wiedziałam czego, ale on zachowywał się całkowicie normalnie.

Wtedy do mnie dotarło, że u niego nic się nie zmieniło, więc i nie było widać zmian. Tylko przede mną odkrył prawdę – prawdę, którą skrywał przez ostatnie sto lat i prawdę, którą skrywał dalej. U niego wszystko zostało takie samo. Nic nie zyskał i nic nie stracił...

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now