Księga I: Rozdział 23

472 52 9
                                    

Tym razem to Ira siedziała przy Horanie, a ja i Dente zajęliśmy miejsca przy ścianie na podłodze. Cała trójka dyskutowała żywo, a ja w głównej mierze słuchałam... No dobrze, nie słuchałam. Nie potrafiłam się skupić na ich rozmowie, ponieważ wciąż myślałam o prośbie Iry. Starałam sobie przypomnieć każdą roślinę, którą znałam, każdą chociażby wątpliwą zdolność do leczenia, ale nie było niczego, co mogłoby zatrzymać to schorzenie.

– Tak z czystej ciekawości, Dente – odezwał się Horan – jak ty się zakochałeś w naszej Bonnie?

To pytanie odciągnęło mnie od moich własnych rozmyślań. Spojrzałam na niego zaciekawiona, bo w sumie nigdy mi o tym nie opowiadał.

– To długa historia – powiedział.

– Mamy czas – odparłam, łapiąc go za rękę. – A może się wstydzisz?

– Powiedzmy, że popełniłam kilka nietaktów.

Uśmiechnęłam się.

– Nie daj się jej prosić – wtrąciła Ira. – Wszyscy mamy prawo wiedzieć.

– Nie wiedziałam, że gdzieś prawo, które mnie do tego przymusza – bronił się Dente.

– Bo ty jeszcze bardzo mało wiesz – odcięła się Wilczyca. – Nie marudź i opowiadaj.

Dente spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Kilka kosmyków wymknęło się z jego kucyka i przesłoniło zielone oczy.

– Wszystko zaczęło się od tego, że wracając z poselstwa musiałem przejechać obok wioski Bonnie. Zwykle tego unikałem, bo mają bardzo agresywne podejście wobec mojego gatunku, ale wyjątkowo postanowiłem zmienić trasę ze względu na irytujących towarzyszy podróży. Wtedy poczułem zapach... Bardzo znajomy zapach, który należał do Bonnie. Kompletnie nie mogłem sobie przypomnieć skąd go znałem, a byłem pewien, że znałem. Dlatego kręciłem się dookoła wioski i obserwowałem ją... Mniej więcej przez miesiąc.

– Miesiąc? – powtórzyłam.

– Ostrzegałem... Nie zachowywałem się standardowo.

– I przez miesiąc nie wpadłeś na to, żeby zeżreć Evena? – spytałam z udawaną urazą.

– Zrobiłbym to z nieskrywaną radością, chociaż pewnie dostałbym od tego zgagi, tylko... No cóż, on nie wchodził do lasu, więc pewnie wywołałbym wojnę. Jako poseł nie mogłem sobie pozwolić na coś takiego.

Wydęłam delikatnie usta.

– No dobrze, jestem skłonna to wybaczyć.

Dente uśmiechnął się i to w ten sposób, który sprawiał, że serce zaczynało bić mi szybciej.

– Obserwowałem ją, próbując rozgryźć, kim była i zakochując się w niej coraz bardziej. Poznałem kobietę dobrą, cierpliwą, łagodną, pracowitą, kochającą, inteligentną, nie tracącą pogody ducha... Poznałem kobietę, która przypominała mi to, co straciłem, ale w dobry sposób i czułem się szczęśliwy, ponieważ ją spotkałem. A przynajmniej było tak do czasu, gdy zdałem sobie sprawę z tego, skąd ją znałem. Moment, w którym zrozumiałem, że Bonnie, na którą patrzyłem była zmarłą Bonette... Wtedy jak raz pomyślałem o naszych bogach. Że pozwolili jej zmartwychwstać, jak to było w naszych mitach... Zgadzało się wszystko z wyjątkiem tego, że Bonette i jej rodzina zniknęła.

– Pamiętałabym, gdybym była zaginioną narzeczoną króla – mruknęłam.

– To brzmi jak w micie o Gor i Romie – wtrącił Horan.

– Co to za mit? – spytałam.

– Gor i Rom byli małżeństwem. Bardzo zgodnym i kochającym się. Nie potrafili bez siebie żyć, ale rodzina Gor, która pochodziła z wysokich warstw, nigdy nie zaakceptowała tego, kogo ona sobie wybrała na męża. Pewnego razu zżerana zawiścią matka Gor zamordowała swego zięcia. Gor tak bardzo tęskniła za Romem, że jedyne co robiła to wylewała łzy. Łkała tak głośno, że usłyszeli ją bogowie i postanowili wrócić Romowi życie, ale w zamian wzięli dusze wszystkich innych członków rodziny Gor.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now