Księga I: Rozdział 14

645 68 18
                                    

Myślałam, że nigdy nie będę pokładać się ze śmiechu, oglądając jak moja bestia wyrusza na polowanie na płatki śniegu. Wilk zawarczał na wirujący okruch nieba i wzbił się w powietrze, chcąc go złapać. Skończyło się to tym, że wylądowałam na zadku.

-Głuptas – zachichotałam i podeszła do niego. Moje nowiutkie buty ze skóry zaskrzypiały na śniegu.

Wilk szturchnął mnie lekko, a potem szarpnął za płaszcz, który też był nowy. Od środka był podszyty ciepłym futrem.

-Gdzie próbujesz mnie zaciągnąć, bestio?

Zatrząsł się tak jak zawsze, gdy się śmiał, a potem skłonił się przede mną tak, żebym mogła na nim usiąść.

-Ale pamiętaj, że nie wolno mi opuszczać dworu – przypomniałam. Poruszył lekko łbem na znak zgody i wtedy zajęłam swoje miejsce na grzbiecie.

-A więc prowadź, bestio.

Wilk ruszył powoli dookoła pałacu, doszedł do kapliczki, a potem zatrzymał się przed lasem. Teraz, nocą, wydawał się tysiąckroć bardziej mroczny i niebezpieczny, ale jednocześnie zdawał się bardziej mnie pociągać.

-Chcesz tam wejść? – spytałam.

Skinął łbem w odpowiedzi.

-Więc śmiało. Nie boję się.

Znów skinął, a potem rzucił się biegiem między drzewa. Przywarłam mocno do jego ciała, żeby nie zlecieć i przy okazji ciut się ogrzać, bo prędkość, z którą się poruszaliśmy miała jeden skutek uboczny – potrafiła zmrozić do kości.

Gdy Wilk zatrzymał się byliśmy na tej samej polanie, którą pokazał mi, gdy byliśmy jeszcze w wiosce.

-To nie jest część dworu! – zawołałam wystraszona.

Wilk otworzył szerzej oczy i zarechotał na swój sposób.

-No co?

-To jest część dworu. Bardziej powinnaś się martwić, że kiedyś się tutaj włamaliśmy.

Zachłysnęłam się z zachwytu, słysząc ciepły głos w mojej głowie. Jeżeli kto już plotkował o Wilkach to wspominał o tym, że potrafiły czytać w myślach. Po spotkaniu z dzikim monstrum z lasu, wiedziała również, że potrafią przemawiać.

-Jak mogłeś odezwać się dopiero teraz, mały draniu? Byłam pewna, że jesteś niemową.

-Po prostu jestem nieśmiały.

-Głupek. Wiesz jak męczące jest granie z tobą w kalambury?

-Ale za to jakie zabawne.

-Och... Powinieneś oberwać za to w łeb.

-Śmiało. Mam grubą skórę.

Ale nie uderzyłam. Zeskoczyłam mu z ramion i dałam mocnego całusa w nos.

-Króla całowałaś dziś inaczej.

-Skąd o tym wiesz?

-Nie spuszczam cię z oka.

-Należysz do służby pałacu?

-Nie. Ja nikomu nie służę.

Roześmiałam się.

-Znam te oczy – powiedziałam. – Powiedz mi bestio, czy nie masz nic wspólnego z pewnym złotookim królem?

-Myślisz, że jestem tutejszym władcą?

-Znam te oczy – powtórzyłam.

Zarechotał.

-Dobrze. Rozgryzłaś mnie.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now