Rozdział LIV - współlokatorzy

1.2K 133 97
                                    

13 czerwca 2020r. 11:47

Nad Warszawą zbierały się burzowe chmury.

Powietrze było ciężkie i wilgotne, przesycone charakterystycznym, deszczowym zapachem. Znikome podmuchy wiatru niemrawo przecinały gęste powietrze i podrywały do delikatnego kołysania gałęzie drzew. Grafitowe, akwarelowe obłoki kłębiły się na niebie, przysłaniając słońce i ogarniając całe miasto nieprzyjemną szarością i mrokiem.

Juliusz łypnął ponuro na rysujący się za oknem szary, burzowy krajobraz. Czerwiec ledwie się rozpoczął, a już prezentował sobą podręcznikowy przykład lata w całej swojej okazałości - na zmianę prażyło słońce lub lał ulewny deszcz.

- Ten czerwiec ma chyba jakąś chorobę dwubiegunową... -mruknął gorzko chłopak, odchodząc od okna i robiąc kilka bezcelowych kroków po pokoju, lawirując pomiędzy leżącymi na podłodze walizkami.

- Jak każdy miesiąc, gdy mieszka się w Polsce - zauważył słusznie Fryderyk, rozłożony na swoim łóżku. Leżał na brzuchu z pięścią wciśniętą pod brodę i książką na temat historii opery ustawioną pionowo przed twarzą. - Twoja mama się odzywała? - spytał, nie odrywając wzroku od lektury.

 - Pisała parę minut temu, że już niedługo przyjadą - odrzekł Juliusz. - Więc chyba powinienem powoli zbierać swój dobytek i iść na dziedziniec - dodał, zataczając ręką koło i wskazując wszystkie bagaże, leżące na podłodze.

- Pomogę ci znieść walizki - zaoferował się entuzjastycznie Frycek, odkładając książkę i podnosząc się z łóżka.

Juliusz uniósł ironicznie jedną brew i parsknął śmiechem.

- Chopin, z twoją kondycją skończyłoby się to złamanym kręgosłupem.

Frycek prychnął z oburzeniem i pisnął:

- Nie przesadzaj!

- Przecież te walizki ważą więcej od ciebie...

Frycek parsknął niepohamowanym śmiechem, schylił się i z widocznym trudem dźwignął z podłogi pudełko, wypakowane książkami.

- Będę tęsknić za tym twoim wyszukanym sarkazmem i chamstwem - rzekł.- I siedź lepiej cicho, bo i tak ci pomogę z bagażami, choćbym miał przy tym zacząć kaszleć krwią. 

***

12:03

- I jak ty sobie poradzisz tak długo beze mnie? - westchnął teatralnie Juliusz, gdy już wszystkie jego rzeczy zostały upchnięte w bagażniku samochodu pani Salomei Słowackiej. - Błagam, nie rób niczego głupiego. Najlepiej pisz do mnie z każdą, nawet najdrobniejszą decyzją!

- Juliusz, dobry Boże, nie przesadzaj! - jęknął zawstydzony Fryderyk. - Nie jestem przecież żadną niedojdą!

- Może i nie, ale ja się poczuwam do opieki nad tobą - odrzekł Słowacki. - Przez ostatnie kilka miesięcy ciągle cię pilnowałem, więc nie dziw się, że weszło mi to już w krew. A coś czuję, że nieprędko cokolwiek się między nami zmieni i w następnym roku nadal będę grał rolę współlokatora-niańki...

Frycek drgnął nagle i uśmiechnął się, ogarnięty nagle jakimś przyjemnym zaskoczeniem.

- W następnym roku? - spytał. - Czyli... Chciałbyś od października znowu być moim współlokatorem?

- Jeszcze się pytasz, dzbanie! - roześmiał się Juliusz. - Sam jestem zaskoczony tym, jak dobrze mi się z tobą mieszka, biorąc pod uwagę fakt, że ludzie raczej z reguły mnie irytują. Ale ktoś przecież musi cię pilnować - rzekł z teatralną powagą. - Ktoś musi dzielnie stawać w twojej obronie i oblewać herbatą przystojnych wielkoludów!

Piu Lento Appassionato - Lisztin/Słowackiewicz modern AUWhere stories live. Discover now