Rozdział XVIII - grudniowy koncert

1.7K 204 129
                                    

20.12.2019r. 17:48

Choć Fryderyk miał wrażenie, że ledwo wczoraj profesor Beethoven ogłaszał podczas wykładu nadchodzący koncert świąteczny, od tego czasu minęły już trzy długie tygodnie.

Tygodnie, wypełnione po brzegi próbami, przygotowaniami i narastającą tremą.

Chopin po raz ostatni obejrzał swoje odbicie w lustrze.

Jego twarz jak zwykle była przeraźliwie blada, a nos krzywy i zdecydowanie zbyt duży, jednak pomijając te dwa defekty chłopak uważał, że wygląda naprawdę w porządku.

Jego jasnobrązowe włosy ułożone były starannie za pomocą żelu. Pod smukłą, bladą szyją zawiązaną miał muszkę w kolorze czerwonym - taką samą, jaką miał założyć Ferenc. Na białą, idealnie wyprasowaną koszulę nałożył granatowy garnitur, który kupił z mamą podczas swojego ostatniego pobytu w domu.

Mama uparła się, żeby był on w tym konkretnym kolorze - granat miał podkreślać błękit jego oczu i chłopak stwierdził, że faktycznie wygląda w nim nadzwyczajnie dobrze.

Uśmiechnął się słabo do swojego odbicia i wziął długi, głęboki oddech.

Próba generalna miała zacząć się za dziesięć minut.

Ścisnął mocniej trzymany w ręku plik nut, oznajmił Juliuszowi, że wychodzi.

***
Niewielkie pomieszczenie, znajdujące się za kulisami sali koncertowej, na akademii muzycznej w Warszawie, wypełnione było odgłosem przyciszonych szeptów, stłoczonych tam studentów.

Każdy z nich był odświętnie ubrany, a ich zarumienione twarze pełne były podekscytowania. Biżuteria na szyjach kobiet połyskiwała w przygaszonym świetle kinkietów, a w powietrzu unosił się zapach perfum i kalafonii.

Z sufitu zwisały ciemnozielone girlandy bożonarodzeniowe, a ze sceny dobiegał ich głos konferansjera, który upraszał liczną widownię o zajęcie swoich miejsc i ciszę.

Fryderyk odsunął się od całego tego gwaru i zajął sobie miejsce w kącie, na niedużej szafce, obok porzuconej tam przez kogoś, samotnej waltorni. Nerwowo skubał śnieżnobiałe i idealnie gładkie mankiety swojej koszuli.

Na niemy znak profesor Potockiej pierwsze kilkanaście osób, należących do uniwersyteckiego chóru, opuściło salę, w celu udania się na scenę i zaprezentowania czterogłosowych aranżacji kilku najpopularniejszych polskich kolęd.

Nerwy zjadały Frycka od środka. Z każdą kolejną kolejną osobą, opuszczającą pomieszczenie w celu udania się na scenę, wzrastało w nim poczucie strachu i pewności, że nic nie pójdzie tak jak powinno. Występy publiczne, mimo iż były nieodłącznym elementem jego życia, już od najmłodszych lat, wciąż zdecydowanie nie były jego mocną stroną.

Minuty płynęły. Sala powoli pustoszała, aż w końcu zostały w niej jedynie cztery osoby: on, Ferenc oraz dwójka pozostałych uczestników, występujących przed nimi.

Krągła wokalistka o długich do ramion brązowych lokach, ubrana w ciemnoczerwoną suknię, poprawiała właśnie muszkę stojącemu naprzeciwko niej ciemnowłosemu chłopakowi, który był jej akompaniatorem.

Przyciszonymi głosami szeptali do siebie słowa otuchy, polegające na zapewnianiu się nawzajem: "Na pewno nie spierdolisz tego bardziej, niż ja".

W końcu i ta dwójka została wywołana na scenę. Uściskali się mocno i krótko, a następnie ruszyli w stronę kurtyny.

- Powodzenia! - krzyknął za nimi Ferenc, na co dziewczyna odwróciła się i posłała mu niepewny i nerwowy uśmiech.

Odgłosy ich kroków robiły się coraz cichsze, aż w końcu zagłuszone zostały całkiem przez głośne oklaski, dobiegające z widowni.

Piu Lento Appassionato - Lisztin/Słowackiewicz modern AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz