Rozdział XIV - "możemy zacząć od nowa"

2K 219 226
                                    

20 listopada 2019r. 8:27

Listopad tego roku był bezlitosny. Przejmujący mróz, jaki panował na zewnątrz, sprawiał, że tego ranka wszyscy studenci pierwszego roku na akademii muzycznej w Warszawie mieli raczej ochotę wrócić z powrotem do swoich łóżek, aniżeli gnać na zajęcia z harmonii, odbywające się bladym świtem.

Trawnik na dziedzińcu pokryty był cieniutką i lichą warstwą śniegu. Fryderyk patrzył na niego z bólem w sercu, chowając twarz głębiej w poły szarego szalika.

Nienawidził tej cholernej zimy.

- Hej, Frycek - usłyszał nagle obok siebie czyjś wesoły głos. To lekko zaspany Felix Mendelssohn zrównał się z nim krokiem, również spiesząc na zajęcia.

- Cześć, Felek - odparł niemrawo Chopin, odpłacając się koledze za idiotyczne przezwisko dokładnie tym samym. - Coś ty taki ucieszony?

- No, co ty, nie pamiętasz? Mozart ma dzisiaj ogłosić listę uczestników koncertu świątecznego!

Fryderyk pacnął się otwartą dłonią w czoło i pokiwał krótko głową.

- Racja, przepraszam cię. Zupełnie wyleciało mi z głowy.

Choć na pierwszy rzut oka Chopin nie okazywał żadnego entuzjazmu, prawda była taka, że i on był nadchodzącym koncertem niezmiernie podekscytowany.

Dla wszystkich nowych studentów na tej akademii była to doskonała okazja, żeby pokazać nieco swojego talentu na scenie przed znajomymi, profesorami oraz zaproszonymi gośćmi. Nawet pełen obaw, nieprzepadający za dużą publicznością Fryderyk musiał przyznać, że nie mógł doczekać się wyników przesłuchań. Miał wrażenie, że ten koncert sporo zmieni w jego życiu. Nie wiedział jeszcze tylko, co...

***
Co do jednej rzeczy wszyscy studenci pierwszego roku byli ze sobą zgodni: ktokolwiek ustalił ich zajęcia z profesorem Mozartem na godzinę ósmą trzydzieści rano w sobotę, powinien spłonąć w piekle. Przygnani o tej nieludzkiej godzinie na salę wykładową młodzi muzycy marzyli tylko o jednym - przeżyć najbliższe półtorej godziny w ciszy, najlepiej z głową na ławce i zamkniętymi oczami.

Ich marzenia o przespaniu w spokoju tych porannych zajęć były jednak wizją zupełnie nierealną do spełnienia. A wszystko to z powodu ich wykładowcy.

Profesor Wolfgang Amadeusz Mozart był osobą niezwykle żywiołową i ekscentryczną. Cechowało go cięte poczucie humoru, przerażająco duże pokłady energii, a także donośny, perlisty śmiech, którym wybuchał w najmniej spodziewanych momentach, a który zbudzić mógłby nawet umarłego. U zaspanych studentów pierwszego roku śmiech ten wywoływał za każdym razem prawdziwe palpitacje serca.

Z tych właśnie względów, prowadzone przez Mozarta zajęcia były dla Fryderyka i jego kolegów z roku istną katorgą. Profesor wprawdzie wykładał swój przedmiot w dość interesujący sposób, jednak jego wybuchowy i nieokiełznany charakter sprawiał, że większość studentów i tak snuła się na jego wykłady jak na ścięcie.

Tego dnia jednak, nastroje na sali wykładowej były zgoła inne. Zazwyczaj zupełnie nieprzytomni, wpółżywi studenci, dziś byli nawet podekscytowani i skoncentrowani. No, może poza Berliozem, który wyglądał jakby nie spał całą noc (co, umówmy się, było bardzo prawdopodobne) i cały wykład leżał twarzą na stoliku. Jedynym odgłosem, jaki z siebie wydawał było niewyraźne i przyćpane "hehe" będące reakcją na coraz to nowe żarty rzucane szeptem przez Liszta lub Paganiniego.

Czasem też rechotał bez powodu. Ale w końcu to Berlioz.

- Wiecie co to jest? - zapytał entuzjastycznie profesor Mozart, wpadając do sali z głośnym hukiem i wymachując w górze jakimś zwiniętym w rulon brystolem. - Plakat, reklamujący nasz koncert! Dopiero co przywieziony z drukarni!

Piu Lento Appassionato - Lisztin/Słowackiewicz modern AUМесто, где живут истории. Откройте их для себя