Rozdział XLII - naćpany profesor

1.4K 148 167
                                    

28 lutego 2020r. 7:42

Ludwig van Beethoven upił niemrawo odrobinę czarnej kawy ze swojego kubka i westchnął cicho, wpatrując się smętnie w widok za oknem.

Okolica, w której od lat mieszkał, o tej porze roku prezentowała się szczególnie żałośnie. Szare, obskurne budynki blokowiska pięły się wysoko aż do bladego, zasnutego gęstymi chmurami nieba. Ogołocone z liści drzewa zwieszały smutno w dół swoje nagie gałęzie i tylko czasem podmuch wiatru podrywał je do lekkiego kołysania. Puszysty, biały śnieg, który jeszcze niedawno pokrywał wszystkie chodniki i trawy, zamienił się teraz w brudną, szarą breję i błoto.

Mężczyzna skrzywił się, patrząc na to wszystko z niesmakiem. Nienawidził zimowych poranków, chłodnych i ciemnych. Były banalnie przyziemne, emanowały znużeniem i apatią.

Podczas takich poranków jak ten, Ludwig myślał tylko o tym, jak bardzo chciałby powrócić do swojego ciepłego łóżka i ukochanego pudla, który tam na niego czekał. Ostatnim, na co aktualnie miał ochotę, było wykładanie niewychowanym małolatom historii muzyki.

Bo i jakże miał wpoić tym młodocianym idiotom choć odrobinę wiedzy do zakutych łbów, gdy nie widział w ich twarzach krzty zainteresowania i porozumienia? 

Jedyną metodą zmotywowania ich do współpracy i aktywności mózgowej było rzucanie w nich markerami, jednak i tu profesor napotkał pewien problem. Woźna Emilia bowiem kilka dni temu zabrała z jego sali wszystkie pisaki. Beethoven pewien był, że jakiś gówniarz musiał się jej na niego poskarżyć... 

Z braku laku, musiał on więc ostatnimi czasy rzucać w studentów zwykłymi długopisami i ołówkami, jednak one nie sprawdzały się w tej roli tak dobrze, jak markery - miały mniejszy zasięg.

Mężczyzna dopił ostatni łyk kawy i wstał od stołu. A więc wyglądało na to, że dziś, zanim uda się na uczelnię, musi wstąpić również do pobliskiego sklepu papierniczego.

***

8:12

Ku szczerej rozpaczy Beethovena, jego osiedle w większości zamieszkiwały młode małżeństwa, świeżo upieczeni rodzice oraz ich rozwydrzone pociechy. Chodniki zawsze pełne były spacerówek, chodzików, czwórkołowych rowerków i innych przedziwnych sprzętów użytku dziecięcego.

Tego jednak ranka, ilość mijanych na chodnikach rodziców z pociechami wydawała się Ludwigowi wręcz niepokojąco większa niż zazwyczaj. Z każdą kolejną mijaną taką grupą, mężczyzna coraz bardziej niecierpliwił się i złościł.

To dziwne zatrzęsienie rodziców i dzieci całkowicie zrozumiałe byłoby, gdyby trwała obecnie piękna wiosna lub lato. Co jednak ci ludzie planowali robić ze swoimi dziećmi na dworze, w samym środku zimy?!

Wkrótce Ludwig otrzymał odpowiedź na swoje nieme rozważania. Po chwili okazało się bowiem, że w pobliskim parku, przez który przechodził co rano Beethoven, ktoś postanowił otworzyć lodowisko i teraz całe stada młodych rodziców wraz ze swoją dzieciarnią, migrowały w tamtą stronę.

Piski i wrzaski dało się słyszeć już z daleka. Dzieci przewracały się, płakały, rodzice próbowali je daremnie uspokajać.

"Ogłuchnę zaraz od tego jazgotu..." - myślał ze złością Ludwig.

Jednak, mimo że cała sytuacja niezmiernie go irytowała, Beethoven postanowił choć na chwilę zatrzymać się przy nowo otworzonym lodowisku i popatrzeć na ten godny pożałowania obraz.

Stanął się więc przy barierce, założył ręce na piersi i wzrokiem pełnym pogardy zaczął wodzić po wszystkich obecnych tam ludziach.

- Mamo, a dlaczego ten pan jest taki zły?

Piu Lento Appassionato - Lisztin/Słowackiewicz modern AUWhere stories live. Discover now