Rozdział XXI - tęczowe skarpety

1.9K 197 289
                                    

21.12. 2019r. 19:47

Fryderyk opierał swój policzek o zimną szybę samochodu, na której widniały ślady zeskrobanego niedawno szronu. Chłopak obserwował ciemność, rozpościerającą się za oknem, przerywaną przez światła pojedynczych latarni ulicznych. W powietrzu wirowały drobne płatki śniegu, a jemu w głowie wirowały wciąż jego własne niewyciszone emocje.

Dziwna pustka, jaką odczuwał nie pozwalała mu zapomnieć o przeżytym kilka godzin temu załamaniu, o swoim prywatnym katharsis, podczas którego ostatnimi siłami wyrzucił z siebie wszystkie swoje niepewności i lęki.

I nie chodziło tu tylko bowiem o powiedzenie Juliuszowi o tym, że jednak cały ten czas miał on co do niego rację; rzecz w tym, że Fryderyk po raz pierwszy przyznał się do tego wszystkiego także przed samym sobą. Stanął wreszcie twarzą w twarz ze swoimi obawami i uświadomił sobie, że są one prawdziwe.

Przyswajanie tej informacji było czasochłonne i trudne.

Lubił... mężczyzn. 

Lubił Ferenca.

 Ferenca Liszta. Swojego przyjaciela z roku. Imprezowicza z pokoju sto dwadzieścia, który na co drugi wykład przychodzi skacowany, Casanovę, który zaliczył już prawdopodobnie pół akademika...

Fryderyk miał mętlik w głowie. Ledwo udało mu się znaleźć odpowiedź na jedno pytanie, a już na jego miejsce pojawiły setki następnych.

Czy był zakochany? Tego nie wiedział, nigdy jeszcze nie był, więc na razie przyjmował, że było to zwykłe zauroczenie. Czy Ferenc czuje do niego to samo? Ta myśl była zbyt piękna i abstrakcyjna, nawet nie łudził się, że jest prawdziwa. Jak zareaguje mama? Czy tata będzie zły? A jego siostry? Czy będą się z niego śmiać?

To zdanie rodziny liczyło się dla Chopina najbardziej. Bardzo zżyty był ze wszystkimi jej członkami, a ich akceptacja i aprobata były dla niego życiowymi drogowskazami. Dlatego teraz jego serce wypełniał paniczny lęk, że gdy podzieli się z nimi swoim sekretem, straci ich miłość. Bał się, że odrzucą go, ze względu na to kim jest, że nie będzie dla nich już tą samą osobą, którą był kiedyś.

Planował im powiedzieć, za trzy dni, w wigilijny wieczór. Podczas uroczystej kolacji, atmosfera będzie ciepła i przyjemna i chłopak łudził się, że lepiej to wtedy przyjmą.

W gardle czuł narastającą gulę. Za oknem, wśród ciemności i wirujących płatków śniegu dostrzegł zielony znak drogowy, oznajmiający mu, że wjechali właśnie do Żelazowej Woli.

Zerknął na siedzącą obok, na miejscu kierowcy Ludwikę. Skupiona na drodze, wzrok miała utkwiony w przedniej szybie i chwilowo nie zwracała uwagi na swojego brata.

Skorzystał z tej okazji Frycek powoli sięgnął ręką do kieszeni swojego ciemnozielonego płaszcza.

Opuszkami palców wyczuł wepchniętą tam bransoletkę z muliny, którą podarował mu Juliusz, kiedy żegnali się dziś pod drzwiami akademika.

- Wesołych świąt - powiedział wtedy Słowacki, uśmiechając się z dumą i wetknął mu do ręki plecionkę.

Była cienka, nierzucająca się w oczy. Kolorowe nitki, splecione były ręcznie, lecz z niebywałą starannością i układały się w paski o wszystkich kolorach tęczy.

***

Widok domu sprawił, że Fryderyk poczuł ciepło, rozlewające się po jego ciele. W tę mroźną, grudniową noc, budynek wyglądał pięknie - cały lśnił od sznurów kolorowych lampek, rozwieszonych na balkonie i dachu. 

Dopiero w tamtej chwili uświadomił sobie, że tęsknił za nim jeszcze bardziej, niż myślał.

Gdy wraz z Ludwiką weszli do środka, mama natychmiast porwała ich oboje w objęcia. Utonęli w morzu uścisków, pocałunków i okrzyków radości.

Piu Lento Appassionato - Lisztin/Słowackiewicz modern AUWhere stories live. Discover now