Rozdział 59

3.2K 332 134
                                    

Wychodząc z sypialni, dokładnie sprawdziłam, czy wszystkie okna są pozamykane, następnie zamykając na klucz drzwi. Doskonale wiedziałam, że to wystarczy, bo Loki, jak to Loki, na pewno przez tyle lat nałożył na komnatę tyle zaklęć, że nic jej nie ruszy. Nawet mój ogień.

Dlatego też pewna, że chwilowo jestem bezpieczna, pokierowałam się do jedynego miejsca, w którym mogłam uzyskać jakąkolwiek pomoc. Do Sygin.

Mój plan działania był prosty. Musiałam porozmawiać z Lokim. Nie mogłam tego zrobić przy Odynie, niestety nie wiedziałam, gdzie są lochy, więc potrzebowałam tubylca, który doskonale zna pałac i z chęcią mi pomoże. Sygin wydawała się do tego idealna, choć nie byłam pewna, czy będzie milczeć. Jednak, jeśli to Loki ją o to poprosi, to wszystko było wystarczająco możliwe, by teraz zacząć jej szukać.

Nie było to trudne. Wystarczyło zapytać kilka osób, by dowiedzieć się, że kobieta przebywała w ogrodach królewskich, gdzie jak zawsze o tej porze popijała w altance herbatkę ze swoimi przyjaciółmi.

Blah.

Jakby nie miała ciekawszych rzeczy do robienia.

Starając się za wszelką cenę ukryć swoje obrzydzenie, stanęłam obok wejścia na altankę i zapukałam w drewnianą belkę utrzymującą dach, by zwrócić na siebie uwagę roześmianego towarzystwa. Wszyscy szybko spojrzeli w moją stronę, a we mnie uderzyła fala słodyczy, uroku i dziecięcej niewinności, jaka biła od przyjaciół. Nie sądziłam, że to możliwe, ale w Asgardzie było więcej osób podobnych do Sygin i to nie tylko wśród tej samej płci.

- Och, witaj Viv! Chciałabyś się może zaszczycić nas swoim towarzystwem? Właśnie omawiamy cudowną poezję Tribalta, naszego artysty - zaproponowała od razu Sygin z uśmiechem tak przyjaznym, że aż nierealnym w normalnym świecie.

- Wybaczcie, że wam przeszkadzam, ale chciałabym zamienić z tobą kilka słów, jeśli twoi przyjaciele nie mają nic przeciwko - odpowiedziałam możliwie pogodnie zwracając się zarówno do Sygin, jak i jej towarzyszy.

Oczywiście wszywcy bez żadnego ociągania zgodzili się, by blondynka opuściła ich idealne grono i poszła ze mną z powrotem do pałacu. Przez całą drogę musiałam znosić jej paplaninę o tym, jak to piękną mamy pogodę, jak cieszy się, że poprosiłam ją o pomoc, jak jej przykro z powodu Pepper, jak wspaniała jest poezja. W pewnym momencie miałam po prostu ochotę strzelić sobie w głowę lub wbić sztylety w uszy, by tylko nie musieć jej dłużej słuchać, na szczęście w końcu dotarłyśmy do miejsca, w którym to ja mogłam się odezwać i powiedzieć jej o swoich zamiarach, uprzednio ponownie sprawdzając, czy aby na pewno nikt nas nie podsłuchuje.

- Posłuchaj, Sygin - zaczęłam zatrzymując się, przez co blondynka popatrzyła na mnie z zainteresowaniem.- Poprosiłam cię o pomoc, ponieważ sama nie jestem w stanie trafić do miejsca, w którym muszę coś załatwić, a ty na pewno znasz to miejsce. Byłabyś skłonna mi pomóc?- powiedziałam robiąc do tego niewinną, udręczoną minę.

- Oczywiście ci pomogę, jednak prościej jest zwrócić się do Odyna. Wszechojciec na pewno z chęcią by ci pomógł - odparła, co nie było wielkim zaskoczeniem. W końcu, w tej sprawie, jaka mnie teraz interesuje, nawet w mojej krainie wszyscy są kierowani bezpośrednio do władcy.

- Masz rację, moja droga, jednak wasz władca jest teraz bardzo zajęty i nie chcę mu zajmować czasu taką drobnostką - skłamałam. Gdybym chciała, aby Odyn kontrolował każdy mój ruch i znał szczegóły mojej rozmowy z Lokim, z pewnością nie trudziłabym się do proszenia Sygin o pomoc.

- Możesz mieć rację - przyznała z uśmiechem Asynia.- W takim razie, gdzie mam cię zaprowadzić?

- Do lochów - wyznałam. Mina Sygin, po usłyszeniu celu podróży, wyraźnie się zmieniła. Z ust zniknął uśmiech, w oczach pojawił się niepokój, a brwi zostały nieznacznie opuszczone.

Bóg w krainie cieni || ZakończoneWhere stories live. Discover now