Rozdział 47

4.6K 361 178
                                    

- Już nie powinno być śladu.- zapewnił Gran, młody mężczyzna o ciemnych oczach, który opatrzył moje rany. W tej chwili trzymałam przy policzku materiał zamoczony w gorącej wodzie. Na mojej skórze znajdowała się jakaś maść, a ciepło rozchodzące się od szmatki miało przyspieszyć jakieś zachodzące reakcje. Nie byłam tego pewna, nie zrozumiałam wszystkich przekazanych mi informacji.

Powoli, nieco niepewnie odsunęłam od siebie okład następnie przenosząc na niego wzrok, odruchowo, bo w końcu nie mogłam na nim zobaczyć nic innego, jak odrobinkę maści. Mimo to poczułam się spokojniejsza nie dostrzegając na materiale żadnych zmian. Popatrzyłam na Grana, który właśnie chwytał mnie za podbródek, by przekręcić moją twarz. Przyjrzał się mojemu policzkowi następie zwracając uwagę na szyję.

- Zgodnie z przewidywaniami, nie zostanie nawet śladu. Na ślubie będziesz wyglądała, jakby nic się nie stało.- zapewnił i zabrał ode mnie okład, który następnie odłożył na brzeg misy z wodą stojącej na szafce koło zajmowanego przeze mnie łóżka. Wziął kolejny opatrunek, który zanurzył w jeszcze ciepłej cieczy i ostatni raz przetarł moją ranę na nodze. A raczej zabrudzone krwią miejsce, w którym rana wcześniej się znajdowała. Teraz nie było nawet blizny, co było zasługą jakiegoś leku, który mężczyzna szybko nałożył na rozcięcie. Na początku zranione miejsce nieprzyjemnie piekło, ale po chwili wszystko zastąpiło łagodne ukojenie.

Dopiero, kiedy medyk sprawdził wszystkie moje obrażenia, ponownie podniósł wzrok obdarzając mnie delikatnym uśmiechem.

- Chyba więcej nie mogę dla ciebie zrobić, pani.- stwierdził cofając się o krok

- Dziękuję za pomoc.- odpowiedziałam tylko zsuwając się z brzegu materaca. Tym razem mogłam się spokojnie uśmiechnąć bez obawy o ból.

- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się więcej spotykać.- wyznał Gran zamykając podręczną apteczkę pełną fiolek z różnymi płynami, roślinami.- To znaczy, nie w takich okolicznościach.- szybko zreflektował się, zauważając, jak mogłam odebrać te słowa

- Rozumiem.- zapewniłam spokojnie.- Czy to oznacza, że mogę już iść?- upewniłam się

- Oczywiście.- potwierdził mężczyzna lekko mi się kłaniając.- Dobrej nocy, wasza wysokość.

- Dobrej nocy.- powtórzyłam dygając i pokierowałam się do wyjścia następnie opuszczając salę medyczną. Przeszłam kilka kroków, jednak, aby trafić do pokoju, nie ważne czyjego, musiałam poprosić o pomoc strażnika, który jako jedyny znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Ten zaprowadził mnie pod same drzwi komnaty Lokiego, jednak w przez całą drogę wyglądał, jakby bił się z myślami czy się odezwać, czy nie. W końcu zrezygnował z tego pomysłu, jednak miałam wrażenie, że winę za to ponosiły zasady, jakie panowały wśród pałacowej służby. W końcu służące również praktycznie się nie odzywały.

Skinieniem głowy podziękowałam za pomoc i zapukałam do pokoju Psotnika. Nie czekając na odpowiedź, weszłam do środka. W komnacie jak zwykle panował półmrok, a jedynym źródłem światła był kominek. Zawsze zagadką było dla nie to, jak on pracuje. W końcu, na dachu pałacu nie widziałam ani jednego komina, ulatniającego się dymu też nie. Po prostu magia.

- Loki?- zaczęłam nie mogąc zlokalizować mężczyzny. Odpowiedziała mi cisza, mimo to weszłam wgłąb pokoju. Moją uwagę przykuła otwarta karafka stojąca na stoliku przed kanapą, więc nie zdziwiłam się, gdy dostrzegłam Kłamcę siedzącego, a raczej prawie leżącego na skórzanych poduszkach mebla. W jego ręku znajdowała się szklana z płynem w kolorze złota, a wzrok utkwiony był w ogniu rozpalającym kominek. Jego mina nie wrażała więcej, niż niechęć do całego świata.

Bóg w krainie cieni || ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz