☆34☆

7 1 0
                                    

- Bardzo się cieszę, że jednak przyszedłeś... To znaczy: przyszliście - poprawiła się pani Hemmings, gdy zobaczyła za mną Olivię. - Jestem Liz, miło mi cię poznać...

- Olivia - oznajmiła ciemnowłosa i podała kobiecie dłoń.

Po chwili po schodach zbiegła Rose. W mgnieniu oka znalazła się przy mnie i wskoczyła na mnie. Roześmiałem się serdecznie i przytrzymałem małą, żeby nie spadła.

- Mama mówiła, że nie możesz przyjść, bo masz też swoje życie - powiedziała Rose bez żadnych skrupułów. - Czy to znaczy, że jednak nasza lasagne jest od niego lepsza?

- Nie, lasagne nie jest lepsza od tego, co spotyka nas w życiu. - Odstawiłem blondynkę na ziemię i przykucnąłem przed nią. - Ale są rzeczy ważne i ważniejsze, więc... Gdzie jest ta lasagne?

Dziewczynka roześmiała się, złapała mnie za rękę i pociągnęła w głąb domu. Zdąrzyłem jeszcze tylko chwycić dłoń Olivii i po chwili z impetem wpadliśmy w trójkę do jadalni. Na stole leżały cztery nakrycia. Głośno przełknąłem ślinę. Poczułem się jakbym umówił się na obiad z rodzicami, żeby przedstawić rodzicom swoją dziewczynę. Problem w tym, że Liz i Andrew nie są moimi rodzicami. A Olivia jest tylko koleżanką z pracy. Nie ma się czego bać. Więc dlaczego ogarnął mnie strach?

- Siadajcie kochani. Za chwilkę przyniosę sok i i wszystko będzie gotowe. - Do pomieszczenia weszła Liz, niosąc parującą zapiekankę. Przez chwilę miałem wrażenie, że czekała na nas przez cały dzień.

- Może mogę jakoś pani pomóc? - zaoferowała swą pomoc Olivia.

- Tylko nie "pani", błagam. Słońce, mów mi po imieniu. - Kobieta zaśmiała się serdecznie i wzięła ciemnowłosą pod rękę. Po chwili obie zniknęły za drzwiami prowadzącymi do kuchni.

Rose wygodnie usadowiła się na jednym z krzeseł i zaczęła wpatrywać się we mnie wyczekująco.

- No co? - zapytałem, gdy wzrok dziewczynki zrobił się uciążliwy.

- Czy ja coś mówię?

- Nie, ale patrzysz na mnie jakby coś było ze mną nie tak.

- Idealnie to ująłeś.

Zatkało mnie. Jak w zwolnionym tempie przysunąłem krzesło do Rose i usiadłem na nim, czekając na rozwinięcie jej wypowiedzi. Jednak gdy blondynka nie okazywała chęci do dokończenia myśli, postanowiłem przejąć inicjatywę.

- O co chodzi?

- O nic.

- Rose...

- Michael...

- Nie, nie będę tak z tobą rozmawiać. - Posadziłem sobie dziewczynkę na kolana i zacząłem ją łaskotać. Po upływie kilkunastu sekund blondynka znów była dawną małą Rose.

- No. Teraz powiesz mi, o co chodzi? - spróbowałem po raz drugi. Tym razem skutecznie.

- Długo się z tobą nie widziałam...

- Oh, Rose...

- Poczekaj! Ja wiem, że masz swoje sprawy na głowie. Praca, przyjaciele, dziewczyna... Rozumiem. Staram się rozumieć. Bo sam mówiłeś, że jestem mądrym dzieckiem. Ale wciąż dzieckiem. I się do ciebie przywiązałam. Do tego, że się ze mną bawiłeś, zajmowałeś się mną i w ogóle - Rose ściszyła głos. - Tobię mogę powiedzieć o wszystkim, co mnie dręczy. A ostatnio, jak nie miałeś czasu, to było mi smutno, bo nie miałam nikogo, kto by mnie zrozumiał i znowu zamknęłam się w sobie. Z resztą: Liz pewnie też ci to powie.

- Rose! Nie Liz, tylko mama.

- Ty też nie mówisz o Karen "mama", więc dlaczego ja też tak nie mogę?

- To jest zupełnie inna sytuacja. I ty dobrze o tym wiesz.

- Ale...

- Zostawmy to.

- Jak chcesz - dziewczynce zrzedła mina.

- Mała - zwróciłem się do blondynki, przeczesując jej włosy palcami. - Ostatnio naprawdę nie miałem zbyt dużo czasu, żeby z tobą pobyć. Szczerze mówiąc, to nawet trochę o tobie zapomniałem. - Kopnęła mnie. - Ej! - kontynuowałem. - Ale wiesz, że zawsze możesz do mnie zadzwonić. I musisz wiedzieć coś jeszcze. - Teraz to ja ściszyłem głos i przybliżyłem twarz do ucha dziewczynki. - Jesteś najsuperowszą dziewczyną jaka żyje na tym świecie!

Rose roześmiała się i przytuliła się do mnie.

Po chwili oderwała się ode mnie z impetem i spojrzała poważnie w moje oczy.

- Nie ma takiego słowa jak najsuperowsza.

- Teraz już jest.

W tym momencie do jadalni weszły Liz i Olivia, niosąc kubki z napojami.

Przesunąłem krzesło zpowrotem na swoje miejsce i usiadłem obok Olivii. Wyglądała na zamyśloną.

- Wszystko w porządku? - zapytałem, powstrzymując chęć dotknięcia jej dłoni.

- W jak najlepszym! - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem na twarzy. Jej oczy były szkliste, ale nie zwróciłem na to zbytnio uwagi, bo prawie od razu do jadalni wbiegli Luke i Ben.

- Idiota! - Najmłodszy Hemmings pacnął się otwartą dłonią w twarz i zastygł.

- Sory, już idziemy kłócić się gdzueś indziej - przeprosił Ben. - Cześć, Mike. Hej, śliczna, Ben jestem!

- Benjamin, Lucas, ogarnijcie się! - skarciła synów Liz.

- Nie mów do mnie Lucas, błagam cię!

- Jeśli nie mam tak na ciebie mówić, to zachowuj się, jak przystoi na osiemnastolatka. I ty chciałeś wziąć udział w przeglądzie talentów! To tego potrzebna jest odpowiedzialność, synu!

- Nie przy gościach, mamo. - Do jadalni wszedł Jack. Przywitał się ze mną i z Olivią, po czym szepcząc coś do braci, wyszedł. Nie trwało długo zanim Ben i Luke również zniknęli z pomieszczenia.

- Przepraszam was za nich. Oni po prostu muszą się wyszumieć. Niektórzy, jak ty, Michael, dorastają jak należy, a inni...

- To zrozumiałe - oznajmiła Olivia, powstrzymując śmiech.

Nagle do głowy wpadła mi pewna myśl.

- Liz? Czy Rose mogłaby dzisiaj przenocować u mnie? Poznałyby się lepiej z Olivią, a ja nadrobiłbym zaległości. Mamy sobie dużo do opowiedzenia...













###
hejka.
trochę wcześniej niż ostatnio ;)

Little Rose ||M. CliffordWhere stories live. Discover now