☆20☆

25 3 2
                                    

Obudził mnie hałas dobiegający, jak mi się wydawało, z kuchni.

Wystraszyłem się nie na żarty. Bardzo cicho wstałem z kanapy i delikatnie udałem się w stronę pomieszczenia, z którego co jakiś czas dobiegały różne odgłosy.

Po drodze do kuchni "uzbroiłem" się w pilota - był on jedyną rzeczą, która wydała mi się dosyć odpowiednia, jak na tę chwilę.

Zbliżyłem się do drzwi i zajrzałem do pomieszczenia. Wypuściłem z dłoni pilota i... wybuchnąłem śmiechem.

Na podłodze w kuchni leżała Rose. Jej włosy były posklejane, jak się po chwili domyśliłem, mlekiem, a ubrania pokryte okruszkami.

- Cholera! - wykrzyknęła blondynka, nieudolnie próbując wstać.

- Rose! Jak ty się wyrażasz?! - powiedziałem z uśmiechem, ale też nieco oburzony i zdziwiony. Nie przypominam sobie, żebym używał przy małej wulgaryzmów...

Dziewczynka spojrzała w moją stronę i szybko zakryła usta dłońmi. Postawiła jeden krok do tyłu. Niestety: pech chciał, że Rose poślizgnęła się na jednej z większych kałuż mleka. I gdyby nie moja szybka interwencja, blondynka uderzyłaby głową o kant szafki.

- O mały włos - powiedziałem, sadzając Rose na moich barkach i udałem się wraz z nią do salonu, wymijając przy tym mleko rozlane na kuchennych kafelkach.

Gdy już byliśmy przy kanapie usiadłem na niej i zdjąłem z ramion dziewczynkę. Spojrzałem w jej ogromne, niebieskie oczy. I znów wybuchnąłem śmiechem. Po chwili blondynka poszła w moje ślady.

Gdy już się uspokoiliśmy, postanowiłem zadać małej dwa, nurtujące mnie w tym momencie, pytania.

- Czy ta scenka, którą przed chwilą odwaliłaś miała na celu zdemolowanie mojej kuchni?

Rose spuściła głowę i spojrzała na swoje czarne, pokryte okruszkami, spodnie.

- Chciałam zrobić dla ciebie śniadanie. Pomyślałam, że się ucieszysz, bo przez te trzy dni tak dobrze się mną zajmowałeś i świetnie się z tobą bawiłam. A że nie umiem robić czegoś wyrafinowanego, to zdecydowałam się zrobić ci płatki. Najpierw miałam kłopoty z otworzeniem kartonu mleka. Później rozsypałam płatki na siebie i podłogę. Jeszcze później myślałam, że zdążę posprzątać, zanim się obudzisz. Ale coś mi się nie udało.

Byłem bliski parsknięciu śmiechem na opowieść blondynki. Może i historia nie była najśmieszniejszą, jaką słyszałem, ale w połączeniu z mimiką i ruchami dziewczynki, ta cała sytuacja wypadła komicznie.

- Okej. To teraz drugie pytanie - spoważniałem. - Kto cię nauczył takich "pięknych" słów?

Na twarzy dziewczynki pojawiły się rumieńce.

- No... Tak jakoś... Samo wyszło...

- Rose, jeśli powiesz tak przy rodzicach, będą obwiniali mnie o to, że uczę cię wulgaryzmów i zakażą ci się ze mną spotykać.

- No bo usłyszałam, jak Calum mówił do Stelli przez telefon, że cholernie za nią tęskni... I tak jakoś mi się dzisiaj wymsknęło...

Spojrzałem na małą blondynkę. Siedziała na kanapie z pochyloną głową. Nic nie mówiąc, przyciągnąłem Rose do siebie i przytuliłem ją.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę z tych trzech spędzonych z tobą dni! Będę za tobą ogromnie tęsknić, jak już cię odwiozę. Jesteś wspaniałą osóbką, wiesz?

- Majki!

- Tak?

- Ja to wszystko wiem, ale dusisz!

***

- Czy Stella dzwoniła? - zapytała Rose, gdy już odwoziłem ją do domu.

- Tak. Już za tobą tęskni - odpowiedziałem.

W głowie miałem obraz bałaganu, który pozostawiłem w kuchni. Chciałem go posprzątać, ale zadzwoniła Liz z wiadomością, że już wrócili do domu i chcieliby jak najszybciej zobaczyć ich ulubione dziecko (wspomnę tylko, że w tle dało się słyszeć głos Luke'a, który twierdził, że to on jest tym "ulubionym").

- Szkoda, że muszę już wracać. Dobrze się z tobą bawiłam. Dzięki, że mnie przygarnąłeś.

Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.

Po kilkunastu minutach drogi do posiadłości państwa Hemmings, dojechaliśmy na miejsce.

Wyszliśmy z samochodu. Rose szybkim krokiem podeszła do drzwi domu, a ja tymczasem wyjąłem z bagażnika walizkę blondynki. Po chwili dogoniłem dziewczynkę i zadzwoniłem do drzwi.

- Hej, młoda! - drzwi otworzył nam Jack i od razu przytulił się do młodszej siostry, po czym również przywitał się ze mną.

Weszliśmy do środka. Przywitał nas wesoły gwar. Luke i Ben ganiali się po korytarzu, Jack niósł na barkach Rose, pod moimi nogami znów plątał się Troy, a w salonie na swoją córkę czekali Liz i Andrew. Atmosfera w domu państwa Hemmings była bardzo... rodzinna. I dlatego postanowiłem wyjść, zanim ktoś jeszcze by mnie zobaczył.

Wszystko, co było związane z rodziną, przytłaczało mnie i rozwalało wewnętrznie. Na samo słowo "rodzina" miałem mdłości.

Gdy przepełniony smutkiem podchodziłem do samochodu, zauważyłem coś. Albo raczej: kogoś. Była to ta sama dziewczyna, którą widziałem trzy dni temu, gdy razem ze Stellą przyjechałem po Rose.

Stanąłem jak wryty. Moje serce zabiło szybciej. Jak zaczarowany wpatrywałem się w nią. Miała na sobie dzisiaj czerwony top, ciemną, skórzaną kurtkę i czarne spodnie. Na jej nogach spoczywały wysokie, czerwone Vansy. Włosy koloru nocnego nieba miała spięte w wysokiego kucyka. Na szyi znów miała naszyjnik, jednak, tak jak poprzednio, nie mogłem dostrzec zawieszki.

Chyba wpatrywałem się w nią dość długo, bo dziewczyna stanęła i spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nasze spojrzenia spotkały się. Niestety na krótko. Dziewczyna przeniosła wzrok na czubki swoich butów i po chwili uciekła. Nie odeszła, uciekła. Biegła przed siebie, ile sił w nogach. Nie będę ukrywał, że trochę mnie to zabolało, ale jak mogłem się jej dziwić? Gdybym to ja był dziewczyną, na którą gapi się jakiś dziwny chłopak: również bym uciekł.

###
hejka.
zakończenie tego rozdziału
miało być
zupełnie inne,
ale takie chyba też nie jest
najgorsze...

Little Rose ||M. CliffordWhere stories live. Discover now