☆4☆

39 6 2
                                    

-Michael... Michael...-usłyszałem cichy szept.

Poszedłem za głosem.

Szept był coraz głośniejszy.

Gdy byłem już na końcu drogi, zobaczyłem ciemną, kobiecą sylwetkę.

Przypominała mi kogoś.

-Emily!-zawołałem, biegnąc do dziewczyny.

Po chwili znalazłem się przy niej.

Em uśmiechnęła się i mnie przytuliła.

-Michael! Tęskniłam!

-Ja też! Mam Ci tyle do powiedzenia!

-Nie teraz, Majki.

-Dlaczego?

-Powiesz mi o tym jutro. Spotykamy się w parku. Zapomniałeś?

***


Obudziłem się, zlany zimnym potem. Nie wiedziałem, co się stało. Stopniowo próbowałem sobie wszystko przypomnieć.

Malowanie... Zmęczenie... Sen... Emily...

Właśnie! Emily! Przypomniał mi się cały sen. Jak teraz o tym myślałem, dochodziłem do wniosku, że to głupi koszmar, bez żadnego przekazu. Jednak jakaś część mnie chciała iść do parku.

Jako że mój zegarek wskazywał godzinę 6:15 powoli zwlekłem się z wygodnego łóżka i podszedłem do szafy. Wyciągnąłem z niej trochę za dużą czarną bluzę i tego samego koloru rurki. Koniec lutego był ciepły, więc postanowiłem, że wychodząc nie zabiorę ze sobą żadnej kurtki, czy coś w tym stylu.

Byłem gotowy do wyjścia już po pięciu minutach. Dom dziecka przyzwyczaił mnie do szybkiego korzystania z porannej toalety. Nie czekając na nic wyszedłem z domu i udałem się na spacer.

Do centrum miasta miałem więcej niż dwadzieścia minut samochodem, więc swój spacer do parku oszacowałem na około godzinę.

Szedłem powoli, w uszach miałem słuchawki. Moje ręce luźno opadały wzdłuż ciała. Blond włosy (Stella przed wyjazdem zaoferowała mi kolejne darmowe farbowanie) były co jakiś czas rozwiewane przez wiatr.

Po mniej więcej godzinie byłem w centrum miasta. Przyspieszyłem nieznacznie i udałem się w stronę parku. Zdziwiłem się, że o tej porze roku jest w nim tak zielono. Matka Natura chyba lubi Sydney...

Wchodząc do parku zwolniłem krok i, wpatrując się w czubki swoich czarnych Vansów, wsłuchiwałem się w słowa piosenki, która wydobywała się ze słuchawek.

Po długim spacerze nogi odmówiły mi posłuszeństwa, więc usiadłem na najbliższej ławce, która znajdowała się naprzeciwko placu zabaw. Trochę zdziwiło mnie, że w takim parku jest coś takiego. Ale tylko trochę.

Wyjąłem słuchawki z uszu i wpatrywałem się w dzieci bawiące się na placu zabaw. Ku mojemu zaskoczeniu, było tutaj tylko siedmioro dzieci. Dwanaście lat temu dzieciaki chętniej przychodziły się bawić.

-Majki, chodź, idziemy do domu.

-Jeszcze dziesięć minut, mamo!

-Dobrze.

Wróciłem do zabawy z moim przyjacielem. Bawiliśmy sie w wojnę. Z kartonowych pudełek, które znaleźliśmy w okolicy zrobiliśmy sobie hełmy, a patyki to były nasze miecze.

Little Rose ||M. CliffordWhere stories live. Discover now