☆5☆

39 6 0
                                    

-Chcą poznać wujka Michaela-mówiła Emily.

Rozmawiałem z nią przez telefon i jadłem śniadanie. Zadzwoniła jeszcze wczoraj wieczorem i powiedziała, że doleciała bezpieczne.

Teraz rozmawialiśmy o jej dzieciach. O tym jak za nią tęskniły i jak bardzo chciałyby przyjechać do mnie. O zmęczeniu Alana i o psie, który uciekł, by następnego dnia się znaleźć.

Byłem szczęśliwy, że chociaż jej poukładało się życie...

-Może przylecielibyście do mnie na kilka dni?-zapytałem, przełykając kęs kanapki.

-Chętnie, ale nie możemy. Mam spory ruch w pracy, a Alan jest w czteromiesięcznej delegacji. Biznes... Poza tym Max jest za mały na podróż samolotem. Nie zrozum mnie źle...

-Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Przepraszam, że wogóle zadzwoniłem... Ana i Max długo nie widzieli mamy, a ja ją im odbieram. Będę kończyć. Muszę coś jeszcze załatwić na mieście.

-Nie musisz przepraszać. Dziękuję, że zadzwoniłeś. Do usłyszenia, braciszku!

-Do usłyszenia Emily-powiedziałem i zakończyłem połączenie.

Jakoś tak po rozmowie przestałem być głodny, więc odłożyłem talerz z niedojedzaną kanapką na szafkę stojącą przy lodówce i wyszedłem z kuchni, zabierając po drodze kluczyki i portfel.

Dwudziestego siódmego marca, czyli dokładnie za miesiąc, w Sydney będzie mecz. Jako że mecz był piątym punktem na mojej liście postanowiłem nie czekać. Wolałem mieć to już z głowy. Nie lubiłem tego typu rozrywki. Jedenastu mężczyzn biegających bez celu po zielonym prostokącie.* Nie moja bajka. Ten punkt znalazł się na liście tylko z jednego powodu.

W domu dziecka nie było kolorowo. Szarość życia codziennego przeważała w tamtym miejscu. Może się wydawać, że wyolbrzymiam, ale taka jest prawda. Na pięćset dzieci w ośrodku znajdował się tylko jeden telewizor. Przedział dzieciaków w wieku jedenaście plus wynosił połowę z nich. Ja niestety nie miałem przyjemności oglądania jakiegokolwiek programu. Tłumaczono to tym, że "jestem za mały". Gdy w telewizji leciał mecz ja wypychany byłem do innego pokoju. Wtedy postanowiłem, że kiedyś zobaczę mecz na żywo i nikt mi tego nie zabroni. Po kilku latach zrobiłem listę i wpisałem na nią swoje marzenie. Niestety szybko mi przeszło, ale uznawałem, i dalej uznaję, tę listę jako świętość, której nie można zniszczyć ani zmienić.

Wyszedłem z mieszkania, zamknąłem drzwi wejściowe i udałem się w stronę mojego samochodu. Po chwili wyjechałem na drogę wyjazdową, a potem na główną.
Po około dwudziestu minutach byłem w miejscu, gdzie mogłem kupić bilet. Lokalizację tego miejsca znalazłem w Internecie.

Stojąc w kolejce, która swoją drogą okazała się dłuższą niż myślałem, zauważyłem brązowe loki, które skryły się w tłumie. "To zmęczenie", pomyślałem i przesunałem się wraz z ludźmi czekającymi w kolejce. Jednak po chwili znów ujrzałem te loki. Tym razem zobaczyłem jeszcze twarz osoby o brązowych włosach. Nasze spojrzenia się spotkały.

-Michael?

-Ashton?

-Niemożliwe! Po tylu latach!!! Chodź tu Clifford!-wykrzyknął mój przyjaciel i uściskał mnie.

Z naszych twarzy nie schodził uśmiech.

-Dlaczego się nie odzywałeś? Karen powiedziała mojej mamie, że się wyprowadzacie i ślad po Was zaginął. Ile to już lat?

-W listopadzie będzie trzynaście-odpowiedziałem, wzdrygając się na wzmiankę o TEJ kobiecie.

-Mama się ucieszy! Bardzo tęskni za Karen, ale skoro jesteście tutaj, to może spotkamy się u mnie? Matki pogadają, a my będziemy wariować jak za dawnych czasów, co Ty na to?-zapytał rozpromieniony Ashton.

Little Rose ||M. CliffordWhere stories live. Discover now