☆28☆

21 1 0
                                    

Spałem tylko dwie godziny. Obudziłem się o piątęj piętnaście i wiedziałem, że będę wyglądał jak siedem nieszczęść.

Zszedłem do kuchni i zrobiłem sobie kawę. Nieprzytomnie otworzyłem drzwiczki lodówki, żeby wyjąć z niej mleko. Jednak na półkach stała tylko butelka wody mineralnej, masło i opakowanie żółtego sera, którego i tak zostały już tylko dwa plastry.

Zrezygnowany zamknąłem lodówkę i wylałem kawę do zlewu.

- Nawet nie mogę się obudzić, no zajebiście - powiedziałem do siebie i udałem się z powrotem na górę. Skoro nie mogę napić się kawy to chociaż się ubiorę.

Wyjąłem z szafy bluzę z logo Good Charlotte, czarne rurki i uniform, który miałem przebrać w "Vives".

Po porannej toalecie byłem już co nieco rozbudzony, ale nadal potrzebowałem kofeiny.

Włożyłem portfel do tylniej kieszeni spodni, telefon chwyciłem w lewą rękę, w której trzymałem już uniform, a klucze do domu i auta w prawą i wyszedłem z domu.

Sprawdziłem godzinę  na wyświetlaczu telefonu. Piąta czterdzieści dziewięć. Jak dojadę do centrum to sklepy powinny być już otwarte.

Całą drogę do miasta przepełniały mnie różne myśli. Byłem trochę przygaszony, ale możliwe, że to ta pogoda, która nie była dzisiaj najlepsza.

Zaparkowałem przy sklepie, w którym kupowaliśmy z Rose produkty na pizzę.

Wziąłem portfel z siedzenia i wyszedłem z samochodu. Poczułem zimny powiew wiatru, który mnie jako tako obudził.

Gdy byłem już w środku, przypomniałem sobie, że nie wziąłem z auta telefonu. Olałem to, bo kto będzie dzwonił do mnie przed siódmą?

Nie brałem koszyka. Wziąłem do ręki karton mleka, kilka pomidorów, żółty ser, sałatę i pierwszą lepszą wędlinę. Z niemałym trudem doszedłem do kasy i praktycznie wyrzuciłem jedzenie na taśmę. Kobieta w średnim wieku stojąca w kolejce przede mną aż podskoczyła.

- Kto to widział! Tak się obchodzić z jedzeniem! - powiedziała oburzona, poprawiając czerwony kapelusz, który swoją drogą nijak się miał do jej wściekle różowego płaszcza.

W ostatniej chwili ugryzłem się w język, by nie powiedzieć kobiecie czegoś zgryzliwego. Pewnie gotowa byłaby obrzucić mnie jajkami, za które aktualnie płaciła.

Jednak ta kobieta wydała mi się znajoma. Być może widziałem ją w galerii. Albo gdzieś w parku.

Gdy blondynka wzięła swoje zakupy, jeszcze raz na mnie spojrzała. Wiadomo: nie codziennie spotyka się zielonowłosego, niewychowanego chłopaka.

- Czy to wszystko? - zapytała miła, młoda kasjerka.

- Ta, dzięki - posłałem jej ciepły uśmiech i podałem jej dokładną ilość pieniędzy, która wyświetliła się na monitorze.

- Miłego dnia! Masz świetne włosy! - powiedziała na odchodne.

Uśmiechnąłem się pod nosem, wziąłem siatkę z zakupami i poszedłem do samochodu.

Otworzyłem bagażnik i włożyłem do niego zakupione jedzenie, po czym wsiadłem do samochodu.

Zamieniłem miejscami portfel i telefon - komórka była teraz w mojej dłoni, a na siedzeniu znów spoczywał portfel.

Pierwszym, co przykuło moją uwagę, była godzina. Siódma dwadzieścia. Serio tak długo robiłem te zakupy? Zaraz potem zobaczyłem trzy nieodebrane połączenia. Numer prywatny. Tak czy inaczej bym nie odebrał, czyli mala bieda. Rzuciłem telefon niedbale na tylne siedzenie samochodu i odpaliłem auto.

Niestety z dobrą domową kawką mogę się pożegnać. Pewnie nawet nie zdążę do Starbucks'a, także będę musiał poradzić sobie dzisiaj bez kofeiny.

Do "Laury" dotarłem dość szybko. Zaparkowałem najbliżej wejścia do galerii, rutynowo powtórzyłem wszystkie czynnośći, które wykonuję wychodząc z samochodu i udałem się do windy, która miała mnie zawieźć na piętro, na którym znajduje się "Vives".

Gdy byłem blisko drzwi wejściowych trafiła mnie taka jedna myśl - dzisiaj na pewno nie wyjdę wcześniej.

Wszedłem do sklepu i od razu skręciłem w stronę zaplecza. Tam, przy stoliku, odwrócona tyłem do wejścia, siedziała Liv.

- Z nią też chciałem pogadać - wyszeptałem do siebie i cicho przemknąłem do łazienki, by tam przebrać się w uniform.

Gdy już byłem gotowy do pracy, zabrałem swoje byle jak złożone ubrania i włożyłem je do swojej szafki, która znajdowała się naprzeciw prysznica. Na szafce obok, która należała do Liv, zobaczyłem świstek papieru.

Ciekawość zwyciężyła z rozumem i już po chwili stałem nad kartką. Ledwo zdążyłem ogarnąć, że to jakieś wyniki z przychodni, a usłyszałem, że dziewczyna przesuwa krzesło i wstaje od stolika.

Jak niby nigdy nic włożyłem telefon do tylnej kieszeni spodni od uniformu i wyszedłem z łazienki.

Ciemnowłosa pochylała się teraz przed pustymi kartonami. Podszedłem do niej i się przywitałem.

- Jezu, Michael! Przestraszyłeś mnie! - wysapała wystraszona dziewczyna, odskakując delikatnie w bok. - Myślałam, że jestem tutaj sama.

- Nigdy nie będziesz sama - nasunęła mi się taka myśl, ale szybko wyrzuciłem ją z głowy. - O której będzie Austin? Muszę z nim pogadać o...

- Znowu jakaś ważna sprawa, tak?

Spuściłem wzrok na swoje czarne glany. Głupio mi znowu wykorzystywać tych ludzi. Ten chłopak przyjął mnie do pracy, bo mnie potrzebował, jak ja jego, a i tak olewam swoją jedyną deskę ratunku. Podły jestem.

- Austin powinien być niedługo. Mamy dzisiaj dużo pracy - oznajmiła dziewczyna, wskazując na kartony. - Robimy kilka zmian w wystroju i przydałoby się nam sporo rąk do pomocy, ale jeśli to takie ważne to leć. Przecież gdyby chodziło o jakąś błahostkę to byś mnie... znaczy nas... nie zostawiał, no nie?

Poczułem moje wyrzuty sumienia. Gryzły mnie po całym ciele.

- Poczekaj chwilę, dobrze? - poprosiłem, a raczej bardziej rozkazałem i, wychodząc z zaplecza wyjąłem telefon z kieszeni spodni.

Znalazłem numer Jack'a i napisałem wiadomość:

Do: Jack

Hej, słuchaj jest sprawa. Mamy niezły zapiernicz w pracy i nie mam jak się urwać. Robimy zmiany w wystroju i przydałyby się też moje ręce do pomocy. Istnieje opcja, żebyś przyjechał dosłownie na chwilę do "Vives" do "Laury" i tutaj odkupiłbym ten bilet? Sory za utrudnienia.
Michael

Odpowiedź otrzymałem błyskawicznie:

Od: Jack

Jasne, nie ma problemu :)
Przywiozę ze sobą Bena i Vivien.
Jak to mówią: co dwie głowy to nie jedna ;) pomoc zawsze się przyda, a przy okazji poznasz moją narzeczoną. Będziemy mniej więcej o 12.
PS. Umówiliśmy się, że nie płacisz za ten bilet.
Jack

W tym momencie usłyszałem głos Austina.

- Hejka, Liv! Michael już jest?

- Jest i chyba ma do ciebie sprawę.

- Owszem: około dwunastej przyjadą moi znajomi i pomogą nam trochę z tym bajzlem. A teraz nie obraźcie się, ale muszę zrobić sobie kawę.

###
hejka!
nie było mnie tak długo,
a wieje taką nudą,
i know.
ale dostałam weny
i postaram się to jakoś nadrobić.
mam nadzieję, że nie
zraziliście się ani do mnie
ani do tej książki.

Little Rose ||M. CliffordTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon