#30

6.6K 203 38
                                    

Kilka dni później

- Bożee... - jęknęłam rzucając się na kanapę. Kolejny tragiczny dzień w szkole.
Nie wiem, czy też tak macie, ale kiedy rano wybitnie chce wam się do niej iść, okazuje się że czeka was fala klęsk żywiołowych. Dwa sprawdziany, kartkówka, a przy okazji zapomnieliście telefonu, śniadania... i swojego mózgu, na owe kartkówki.

Raz mi się chciało! Raz!!
Następnym razem zaszyję się pod kołdrą i udam, że mnie nie ma. Bóg zawsze kara osoby, które lubią chodzić do szkoły.

Kiedy wreszcie przymykam oczy z zamiarem ucięcia sobie drzemki, drzwi do domu otwierają się z wielkim łomotem, a do środka wpada moja mama. Pod pachą ma wielką czarną teczkę, w ręce siatki z zakupami, a ramieniem trzyma telefon rozmawiając z kimś zawzięcie.

Jeśli mamy nie są kosmitami, że to wszystko ogarniają, to ja jestem dziewczyną mojego brata....

Ups...

Skrzywiłam się na mój wybitnie zły dobór słów, ale zwlekłam swój tyłek z mebla z zamiarem pomocy matce.
Rzuciła siatki z jedzeniem na wysepkę kuchenną i na chwilę odsunęła telefon od ucha

- Lili, przynieś mi z gabinetu czerwoną teczkę, powinna leżeć nad kominkiem. - i wróciła do rozmowy.

Powlokłam nogami w stronę pokoju, do którego tak naprawdę weszłam może dziesięć razy w życiu. Ani ja, ani Luc nie specjalnie mieliśmy potrzeby żeby tu buszować. Z resztą, co parę nastolatków interesują rentgeny mózgów, wykresy i tablica jak w Dr. Hous'ie.

W zasadzie to ten pokój wygląda jak samotnia psychopaty... brakuje tylko mózgów w formalinie na biurku. Mamo, wiem że wykładałaś neurobiologie, ale oficjalnie mnie przerażasz.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, wszędzie walały się stosy dokumentów, głównie na brązowym drewnianym biurku na środku pokoju. Ściany zajmowały półki z literaturą naukową, a w rogu przy oknie stała wspomniana tablica. Zapisana jakimiś dziwnymi zaklęciami, choć tak naprawdę to pewnie biologiczne terminy łacińskie.

Podeszłam do kominka, na którym tak jak powiedziała moja mama leżała teczka. Spojrzałam w górę, na ścianie wisiał duży obraz, który namalowałam dla niej pięć lat temu. Przedstawiał wielkiego Homo Sapiens w zgarbionej postawie, nic dziwnego, że jej się spodobał, ale myślałam, że go wyrzuciła...

Uśmiech rozkwitł na mojej twarzy, miło z jej strony, że go zachowała. Nawet z lodówki zrywała nasze prace w przedszkolu.

Kiedy biorę dokumenty, coś przykuwa mój wzrok. Marszczę brwi w zaciekawieniu, ponieważ obraz jest lekko odchylony,a nie powinien. Podchodzę bliżej i popycham za antyrame. Moim oczom ukazuje się mały sejf.

Na chuj nam sejf?

W głowie przechodzą mi dziwne myśli, począwszy od tego, że jesteśmy tajnymi miliarderami, do prawdopodobieństwa, że leżą tam szczątki martwego człowieka.

Sami zrozumcie, znajdowanie w swoim domu sejfu schowanego za obrazem jak w pieprzonym filmie nie zdarza się często.

Spoglądam na klawiaturę z liczbami od 0 do 9. Znając mamę, to kodem jest 1234, ale nie mam czasu tego sprawdzić, ponieważ z kuchni dobiega mnie zniecierpliwiony głos mamy.

- Lili, długo jeszcze mam czekać?

Zasłaniam skrytkę obrazem, tak jak pierwotnie zastałam i wychodzę zamykając drzwi.
Podaje mamie teczkę, w momencie, kiedy kończy rozmawiać.

Chyba Kocham Swoją Siostrę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz