Rozdział trzydziesty siódmy

261 38 7
                                    

Londyn, 20 kwietnia 1942r.

Od ostatniej rozmowy z Gregiem zrobiło się w kamienicy jakoś... lepiej? Spokojniej.

Wspierali nas, czuliśmy to. Sama rozmowa, jaką poprzednio odbyliśmy bardzo mi pomogła. Uwierzyłem, że ludzie mogą być jeszcze dobrzy i mogą nie widzieć w nas tylko zboczeńców.

Edward też wydawał się to zauważyć. Nie skradał się, gdy chciał wejść do naszego mieszkania i nie przemykał przy ścianie, gdy gdzieś wychodziliśmy. To wszystko dawało mi nadzieję, że kiedyś wszyscy będą tolerować homoseksualistów, czarnych, Żydów czy innych odróżniających się od reszty społeczeństwa.

Gdy wracaliśmy do mieszkania po ciężkim dniu pracy spotkaliśmy na klatce schodowej Alice wraz z dwoma innymi sąsiadkami. Chcieliśmy przejść niezauważeni by nie robić jej kłopotów, ale ona, gdy tylko nas dostrzegła, zawołała.

„William! Edward! Jak miło was widzieć!"

Ucieszyła się i szybko do nas podeszła. Złożyła na naszych policzkach całusy zostawiając na nich odrobinę szminki. Kobiety za nią patrzyły przerażone i zmieszane na cała sytuacje.

„Musicie przyjść do nas niedługo na herbatę! Tak dawno się nie widzieliśmy!"

Przytaknęliśmy zdziwieni, ale też szczęśliwi. Pożegnała się z nami krótko i wróciła do jej towarzyszek. Słyszeliśmy jeszcze ich zdziwione tony i oburzenia. Alice jako strasznie żywiołowa kobieta odpowiedziała głośno, prawdopodobnie słyszało ją pół bloku.

„Och, przestań być taka zacofana Moja Droga! Już nie pamiętasz jak twój syn miotał się w potwornej gorączce, a tylko William zgodził się przyjść i mu pomóc? Siedział przy nim całą noc i nie wziął od ciebie ani pensa!"

Zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu. Popatrzyłem znacząco na Edwarda i weszliśmy do naszego mieszkania. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za nami poczułem jego dłonie na moich policzkach. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć zamknął moje usta długim pocałunkiem.

„Myślisz, że teraz będzie już lepiej?"

Wyszeptał opierając się o mnie czołem.

„Mam taką nadzieję."

Londyn, 5 maja 1942r.

Christophera widzieliśmy ostatni i jedyny raz na wspólnym obiedzie. Miałem nadzieję, że sytuacja z jego ojcem już znacznie się poprawiła. Bell był okropnym człowiekiem, to nie podległo żadnej dyskusji. Wyparł się swojego syna z tak mało istotnego powodu. Jak bardzo jego świat musiał być ograniczony?

Spędzaliśmy z moim ukochanym spokojne popołudnie, gdy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. To zawsze w jakimś stopniu mnie przerażało i napełniało obawami. W głowie pojawiały mi się zawsze najczarniejsze scenariusze, tego, co może się wydarzyć po otworzeniu ich. Za nimi mógł stać każdy.

Na szczęście po raz kolejny niepotrzebnie panikowałem. Na progu stał Johnny z butelką wina w dłoni. Wpuściłem go do mieszkania, a on lekko mnie uścisnął.

„Kto przyszedł?"

Zapytał Edward wychodząc z salonu. Gdy zobaczył naszego gościa, zastygł w miejscu.

„Część Edward, nasze poprzednie spotkanie nie należało do najlepszych. Przyszedłem żeby to jakoś naprawić."

Wręczył mu alkohol, a on cicho podziękował. Usiedliśmy w salonie, a Ed wcisnął się pod moje ramie. Był taki rozkoszny, gdy był zazdrosny, wiedziałem jak patrzył na niego niepewnie.

William x EdwardWhere stories live. Discover now