Rozdział ósmy

276 44 8
                                    

Londyn, 12 grudnia 1930r.

Dlaczego zawsze gdy myślę, że będzie już dobrze wszystko się wali?

Miałem nadzieję, że po śmierci Billa nasze życie wróci do normy. Liczyłem, że moja ostra dyskusja z Lottie o jej chłopaku coś zmieni. Nie chciałem go tu oglądać. Niestety. Moja siostra była niereformowalna.

Gdy tylko policja opuściła nasz dom, a sprawa ucichła jej facet znów się tu pojawił. Jak gdyby nigdy nic przesiadywał u nas całymi dniami, jadł, nocował. Miałem wrażenie, że już się tu przeprowadził. Nie mogłem na niego patrzeć. Od razu się denerwowałem i miałem ochotę coś mu zrobić.

Wiedziałem, że prędzej czy później Charlotte będzie żałować, że się z nim spotykała. On ją skrzywdzi, byłem tego pewien. Ale co mogłem zrobić?

Zabić go?

Wiele razy o tym myślałem. O tym jak odbieram mu życie. To mnie uspokajało. Przez chwilę mogłem udawać, że on po prostu nie żyje, a ja nie muszę martwić się o moją siostrę.

Niestety po chwili uświadamiałem sobie, że to tylko moja chora wyobraźnia i nic z tych rzeczy nie dzieje się naprawdę.

Gdybym go zabił, zastrzelił, udusił. Gdybym przyszedł do domu z jego krwią na rękach. Ona by mi tego nie wybaczyła. Była w nim po uszy zakochana.

Chciałem spróbować jeszcze raz, ostatni, z nią o całej tej chorej sytuacji porozmawiać. Dlaczego ona nie widziała tego, że wszystkie drogie rzeczy z naszego domu powoli znikają?

Gdy poruszyłem ten temat, dziewczyna od razu sztywniała. Patrzyła na mnie wielkimi oczami, a ja nie mogłem wyczuć jej emocji. Czy była zła? A może bała się? Denerwowała, bo wiedziała, że mam rację? Mogłem się tylko domyślać.

„Nie, Will. Myślałam, że już to uzgodniliśmy."

W końcu się odezwała. Była wyprana z emocji.

„Ale Lott..."

Przerwała mi.

„Nie! Nie będę o tym z tobą rozmawiać!"

Potarła twarz dłońmi i odwróciła się do mnie tyłem.

„Nigdy więcej nie poruszaj tego tematu."

Wyszeptała w drodze na piętro. Zatrzasnęła się w swoim pokoju, a ja nie widziałem jej do końca dnia.

Londyn, 15 grudnia 1930r.

Święta były już tak blisko, a ja nawet nie miałem czasu by o tym pomyśleć. Praca przysłoniła mi wszystko.

Gdyby nie Lottie całkowicie zapomniałbym o naszych urodzinach. Chodziła taka podekscytowana i szczęścia. Ja nigdy nie lubiłem obchodzić rocznicy naszego przyjścia na świat. Starzałem się i mimo, że były to teraz moje najlepsze lata życia, bałem się. Bałem się przyszłości.

Gdy Eric do nas przyszedł oczywiście musiała mu się wygadać. Było mi niezręcznie. Pytał się, dlaczego nie powiedziałem mu o swoich urodzinach. Nie chciałem żeby czuł przymus kupienia mi czegoś.

Może i ja powinienem wybrać się na zakupy i kupić prezenty?

Pierwsze święta bez rodziców wydają się takie dziwne. Puste. Mama nie martwi się o jedzenie, a ojciec nie przyniósł choinki.

William x EdwardWhere stories live. Discover now