Rozdział czterdziesty siódmy

253 32 12
                                    

Londyn, 4 lutego 1946r.

Edward jest taki podekscytowany. To nasza czwarta noc tutaj, a on nadal ma problem z zaśnięciem. Leży do późna i wpatruje się w sufit, a ja staram się go zrozumieć. Mówił, że to przez to, że cały czas nie może uwierzyć, że to nasz dom. Nasz własny, który tworzymy bez strachu i upokorzeń.

Sam miałem problem by ogarnąć umysłem to wszystko, co dzieje się wokół nas. Byliśmy wolni, z czystą kartą, nikt nie znał naszej przeszłości. Dla sąsiadów byliśmy tymi, za których się podaliśmy bez zbędnych tłumaczeń czy wyjaśnień. Wiedzieli o nas tylko tyle, na ile im pozwoliliśmy.

Gdy wróciłem z małego sklepiku prowadzonego przez Państwa Hall zastałem Eda stojącego na małym stołku i siłującego się z nowymi zasłonami. Nie wiem, dlaczego, ale miał na ich punkcie obsesję, już nawet nie liczyłem kompletów, które posiadaliśmy.

Odłożyłem zakupy na kuchenny blat i cicho do niego podszedłem. Oplotłem go ramionami, a po jego ciele przeszły ciarki.

"Słyszałem cię."

Zaśmiał się i dalej męczył się z zapięciem firanek.

"Są śliczne."

Przyznałem, a on spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.

"Prawda? Kupiłem je, gdy byliśmy ostatnio w Londynie."

Oparł się na moich barkach i zszedł ostrożnie z taboretu. Nie mogłem się powstrzymać i przyciągnąłem go bliżej siebie, tak, że nasze klatki piersiowe się dotykały, a twarze dzieliły cale.

Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się na kanapie, a ja siedziałem na nim okrakiem. Poduszki w kwiaty wylądowały gdzieś na podłodze zaraz obok koszuli mojego narzeczonego.

"Cieszę się, że tu mieszkamy."

Wyszeptałem pomiędzy pocałunkami, którymi obsypywałem jego żuchwę i szyje. W odpowiedzi uzyskałem tylko przeciągłe mruknięcie, na które zareagowałem śmiechem.

Moje dłonie znały już na pamięć każdy kawałek jego nagiego torsu, a usta pamiętały każdy skrawek delikatnej skóry pod pępkiem.

Gdy jego paznokcie rysowały na moich plecach podłużne pręgi, a ja nie myślałem o niczym innym tylko o jego pięknym ciele pode mną, ktoś postanowił nam przeszkodzić.

"Nie możemy mieć nawet chwili dla siebie?"

Wychrypiałem i zszedłem z Edwarda, który wydawał się rozdrażniony. Naciągnąłem na siebie pomięte spodnie i biały podkoszulek.

"Pamiętasz jak to się skończyło ostatnio? Wolę nie ryzykować, zaraz wrócę."

Cmoknąłem go w czubek nosa i udałem się w kierunku drzwi. Wyjrzałem przez małe okienko znajdujące się obok i zauważyłem naszą sąsiadkę stojącą na ganku. Otworzyłem powoli drzwi, a jej uśmiech wydawał się jeszcze bardziej powiększyć na mój widok.

"Dzień Dobry, sąsiedzie!"

Powiedziała pełna ekscytacji, a ja nie marzyłem o niczym innym, jak o zatrzaśnięciu drzwi i wróceniu do mojego mężczyzny. Skarciłem się w myślach i zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, ona znów zaczęła mówić.

"Organizujemy razem z Państwem Petit małe przyjęcie dla nowych sąsiadów. Niedawno wprowadziło się też małżeństwo z Polski, musimy ich ciepło przyjąć. Byłabym szczęśliwa, gdybym zobaczyła i was."

William x EdwardWhere stories live. Discover now