Rozdział szósty

325 43 7
                                    

Londyn, 24 września 1930r.

Po tamtym wydarzeniu ja i Eric zaczęliśmy spotykać się na poważnie. Nie wiedziałem, że to może sprawić, że będę taki szczęśliwy.

Uwielbiałem go. Jego poczucie humoru. Jego uśmiech. To jak opowiada o swoim dniu. Jak trzyma mnie za rękę. W końcu mógł zrobić to bez skrępowania. Nawet o tym nie marzyłem.

Nie wiedziałem jak powiedzieć to Lottie. Na szczęście nie musiałem.

Dzisiaj, gdy wychodził z naszego domu, widziała nas. Pocałował mnie na pożegnanie, a moja siostra była tego światkiem. Później o wszystko mnie wypytała. Było to lekko niezręczne, ale co mogłem poradzić. Należały jej się wyjaśnienia. Na sam koniec uścisnęła mnie i życzyła wszystkiego dobrego. Wiedziałem, że to zaakceptuje. Była najukochańszą dziewczyną, jaką znałem.

Nie dałbym sobie rady, jeśli by mnie odtrąciła. Była jedyna osobą, na której mogłem polegać. Tylko ona mi została. Potrzebowałem jej. Musieliśmy trzymać się razem, inaczej zginąłbym.

Aż do teraz nie byłem świadomy, że mogę kochać. Nie wiedziałem, co to znaczy. Nie wiedziałem, jakie to wspaniałe uczucie. Czuję się jakbym miał skrzydła. Skrzydła z miłości.

To wszystko brzmi tak okropnie. Nigdy nie potrafiłem opisywać swoich uczuć.

Mam wrażenie jakbym wariował z każdym dniem coraz bardziej.

Bez niego czuje się pusty. Jakbym nie był sobą.

Z nim, koło mnie mam wrażenie, że trzymam cały swój świat w dłoniach. To takie absurdalne, że sam w to niewierze. Boję się, że to niedługo się skończy. Że on ode mnie odejdzie i zostawi mnie ze złamanym sercem.

Jestem tchórzem.


Londyn, 4 października 1930r.

On zajmuje każdą moją wolną chwile. Chce spędzać z nim każdą sekundę.

Gdy jestem w pracy, myślę tylko o nim. O jego włosach, oczach. O ustach, które są tak przyjemnie miękkie i wydają się idealnie pasować do moich. O jego dłoniach obejmujących mnie.

Zawszę, gdy spędzamy czas u mnie, obejmujemy się. Chcę być jak najbliżej niego. To dziwne, ale wtedy czuję się bezpieczny. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Zawsze czegoś się bałem. Ciemności, potworów spod łóżka, ojca, wysokości, innych ludzi i kontaktu z nimi, odtrącenia. A przy nim po prostu o nic się nie martwię. Wiem, że jestem bezpieczny w jego ramionach. Uwielbiam to uczucie.

Pamiętam jak przyszedł do mnie z różą. Był to tak mały, a za razem uroczy gest. To, że pomyślał o mnie. To było wyjątkowe. Nigdy nawet nie spodziewałbym się, że może tak po prostu, bez okazji kupić mi prezent. Zwykły, bały kwiatek, a coś wspaniałego.

Kilka razy byliśmy na randkach. Za każdym razem cholernie się stresowałem. Nie wiedziałem, co na siebie założyć. Za każdym razem zastanawiałem się czy mój strój jest odpowiedni. Czy na pewno mu się spodobam? A co jeśli nie? Nie chciałbym go zawieść. Nie chciałbym żeby musiał się mnie wstydzić, gdziekolwiek pójdziemy.

Ale gdy tylko widziałem jego uśmiech i błyszczące oczy, uspokajałem się. Wiedziałem, że wszystko jest dobrze. Że nadal mnie kocha i nie muszę się o to martwić.

Za każdym razem, gdy trzymał mnie za dłoń, ja czułem motyle w brzuchu. Uśmiechałem się i chichotałem jak nastolatka. Szkoda, że nie mógł tego robić przy wszystkich. Gdy byliśmy wśród innych ludzi, w restauracji czy kinie. To było niesprawiedliwe. Gdy inne pary skradały sobie buziaki, my musieliśmy udawać tylko i wyłącznie kolegów.

William x EdwardWhere stories live. Discover now