Rozdział czwarty

367 50 4
                                    

Londyn, 25 maja 1930r.

Przez ten cały harmider całkowicie zapomniałem o Ericu. O naszym wyjściu do kina i mile spędzonym czasie. Wydaje mi się, że go lubię. Mam wrażenie, że jest całkiem miłym chłopakiem, mógłbym z nim czasami porozmawiać i spędzić czas.

Nasz wypad był około miesiąca temu, a on ani razu od tego czasu się nie odezwał. Może czekał na mnie? Chciał żebym to teraz ja wykonał pierwszy krok?

Ale jaki pierwszy krok?

Byliśmy tylko znajomymi i to w dodatku jakimiś dalekimi. Nic nas nie łączyło.

Wtedy, w kinie, to był zupełnie inny mężczyzna niż tutaj, u mnie w pokoju. Cały czas się uśmiechał i gadał. Był znacznie śmielszy. Zabawiał mnie, opowiadał żarty i głośno się śmiał. Polubiłem go takiego.

Ale to przecież nic nie znaczy.

Mimo wszystko cały czas o nim rozmyślałem. O jego rudych włosach i brązowych oczach. Te kilka piegów na jego nosie i policzkach sprawiały, że był wyjątkowy. Może nawet uroczy?

Ale to było niepoprawne.

Wiedziałem już od dawna, że dziewczyny mnie nie pociągają. Nie widziałem siebie za kilka lat w roli męża z żoną i gromadką dzieci. To nie było dla mnie. Chciałem czegoś zupełnie innego.

Czy to źle, że chciałem przeżyć swoje życie w zupełnie inny sposób? Czy przez to, że marzyłem o mężczyźnie u mojego boku byłem zły? Skreślony i potępiony?

Już dawno przestałem wierzyć w Boga. Go tam nie było, a ludzie byli ślepi. Na świecie było tyle zła, ja byłem zły. Byłem mordercą. Byłem szaleńcem. Taka osoba jak ja nie zasługiwała na dobro. Może, dlatego tak widziałem świat? Nie wiem. Boję się prawdy.

Londyn, 2 czerwca 1930r.

Czas płynął strasznie szybko. Przecież jeszcze niedawno była zima. Nie wiem, kiedy drobny śnieg stopniał, a słońce zaczęło mocniej grzać. Przegapiłem wiosnę, małe kwiatki i śpiew ptaków. Teraz wszystkie dziewczyny jak na zawołanie zaczęły odsłaniać swoje ciała, a oczy zasłaniać okrągłymi okularami przeciwsłonecznymi.

Wszystkie dzieciaki cieszyły się na koniec szkoły i letnie wyjazdy. Powinienem pomyśleć o tym z Lottie. Przyda nam się jakiś odpoczynek. Chwila relaksu, zapomnienia, wytchnienia. Zasłużyliśmy na to jak nikt inny. To pół roku było okropnie stresujące i zapracowane.

Czułem się zmęczony jak nigdy przedtem. Szkoła była niczym takim, praca na pół etatu też. Dopiero teraz dowiedziałem się, co to jest prawdziwa praca. Spędzam w niej tygodniowo około pięćdziesięciu godzin, a mimo tego nadal martwię się, ze nie uda nam się przeżyć za te pieniądze.

Nie daje sobie rady ze stresem, który spotyka mnie codziennie w pracy. Nawet, gdy wracam do domu nie mogę odpocząć. Cały czas jest w nim coś do zrobienia. Nie chcę nadwerężać Charlotte wszystkim. Jest tylko drobną dziewczyną, to ja powinienem zająć się takimi sprawami.

Mam coraz mniej wolnego czasu. Biorę nadgodziny, gdy tylko mogę. Każdy pens jest dla mnie ważny. Udało mi się trochę odłożyć. Z każdej pensji odkładam po trochu. Uzbierałem na nasz wypad. Może pojechalibyśmy nad morze?

Nie pamiętam, kiedy ostatnio gdzieś byliśmy. Rodzice nigdy nie mieli dla nas czasu. Wiecznie byli czymś zajęci. Ojciec, co chwile gdzieś wyjeżdżał. Miał kochankę, a matka o tym wiedziała. Mimo tego wszystko ukrywała. Nie dała po sobie poznać, że coś wie. Ale ja to widziałem. Ja widziałem wszystko. Przecież małe dziecko nic nie rozumie, prawda?

William x EdwardWhere stories live. Discover now