Rozdział czterdziesty piąty

199 35 7
                                    

Londyn, 7 stycznia 1946r.

Dostaliśmy już klucze od naszego nowego domu. Wszystko było załatwione, a mieszkanie było oficjalnie nasze. Mogliśmy się już tam wprowadzić, ale postanowiliśmy z tym chwilę poczekać. Najpierw zamierzaliśmy odświeżyć wnętrze, wtedy to będzie już całkowicie nasze miejsce.

Spędzaliśmy tam naprawdę sporo czasu. Ed potrafił przebywać tam całymi dniami tylko przechadzając się po wszystkich pokojach i sprzątając. Starałem się dołączać do niego po pracy razem z ciepłym obiadem, który kupiłem po drodze. Byłem świadomy, że mój narzeczony prawdopodobnie zupełnie zapomniał o jedzeniu zafascynowany naszym nowym domem.

Jedliśmy posiłek siedząc na starej kanapie w salonie i kłóciliśmy się co do koloru ścian, a później i tak malowaliśmy je na kolor, który wybrał Edward.

Mężczyzna wybierał nową zastawę do kuchni i zasłony do salonu, a ja nie potrafiłem się nie uśmiechać widząc szczęście na jego twarzy.

Przechadzaliśmy się okolicą i za każdym razem dziwiliśmy się jak jest tam cicho. To nie był Londyn, wielki i zatłoczony, tylko małe miasteczko w hrabstwie Berkshire.

Za każdym razem, gdy mijał nas jakiś uczeń pobliskiej szkoły nie mogliśmy oderwać od niego wzroku. Mundurki tam składały się z czarnych fraków i prążkowanych spodni, czułem się jakbym przeniósł się do XVIII wieku.

Znaleźliśmy na głównej ulicy małą herbaciarnie, która od razu podbiła nasze serca. Niedaleko był mały szkolny teatr, w którym uczniowie wystawiali przedstawienia, a kawałek dalej klub golfowy i basen, również należące do college'u.

Gdy jednego dnia spacerowaliśmy po mniej zaludnionej okolicy podeszła do nas młoda dziewczyna i powitała, przedstawiając się jako nasza sąsiadka. Nie spodziewałem się tak miłego powitania. Nawet nie wiedziałem na co liczyłem, po tym co działo się w naszej kamienicy byłem chyba gotowy na wszystko. Zaprosiła nas do siebie na herbatę i biszkopt, a my nie potrafiliśmy odmówić.

Kiedy wracaliśmy pociągiem do Londynu, a na dworze było już ciemno, Edward cały czas się uśmiechał. Chyba tak samo jak ja liczył, że zostaniemy przyjęci znacznie lepiej niż w naszym obecnym mieszkaniu.

Londyn, 15 stycznia 1946r.

Dawno nie spędzaliśmy całych dni w naszym mieszkaniu. Cały czas krążyliśmy pomiędzy naszym nowym domem, moją pracą, a kamienicą. Należała nam się chwila odpoczynku.

Nakłoniłem Edwarda żeby zostać w Londynie i wypocząć. Gdy on jeszcze spał, ja udałem się do piekarni po świeże pieczywo.

Skończyło się na tym, że pół dnia przesiedzieliśmy w łóżku, przytulając się do siebie. Rozmawialiśmy o naszej przyszłości i robiliśmy plany. Już w przyszłym miesiącu zamierzaliśmy się tam wprowadzić. Ściany były pomalowane, w oknach wisiały nowe firanki, a w salonie leżał na drewnianej podłodze wzorzysty dywan. W sypialni brakowało łóżka, a w salonie biblioteczka była wypełniona dopiero w połowie książkami, ale to nic.

Przenieśliśmy się do salonu i słuchaliśmy radia, siedząc pod kocem. Nie mogłem przestać go głaskać po głowie, był taki rozkoszny, gdy siedział pomiędzy moimi nogami i prawie zasypiał. Patrzył na mnie ledwo otwartymi oczami i spokojnym wyrazem twarzy.

"Możemy pójść spać?"

Zapytał i jeszcze bliżej się do mnie przysunął, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Już chciałem zanieść go do sypialni, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Edward spojrzał na mnie pytająco, a ja wstałem by otworzyć osobie, która dobijała się do nas.

William x EdwardWhere stories live. Discover now