Rozdział trzydziesty czwarty

241 39 14
                                    

Londyn, 3 stycznia 1942r.

Już połowa rzeczy Edwarda była w moim, naszym mieszkaniu. W końcu zdecydował się zamieszkać razem ze mną. Miałem wrażenie, że to już całkiem poważne. Mieszkaliśmy razem, spaliśmy w jednym łóżku. Potrzebowałem czasu by to wszystko do mnie dotarło. Dopiero, gdy w szafie wisiały jego koszule, a w łazience stała jego szczoteczka, to wszystko we mnie uderzyło. Byłem szczęśliwy i podekscytowany.

Stał w kuchni i robił dla nas obiad, a ja przyglądałem się jego plecom. Kasztanowe loki opadały na jego ramiona, a on podrygiwał w rytm muzyki. Nie mogłem uwierzyć w to, jakim byłem szczęściarzem.

Moje życie wydawało się układać. Poznałem Edwarda, zamieszkaliśmy razem, w pracy nikt mnie nie potrafił zdenerwować. Moje myśli cały czas krążyły wokół niego i jego pięknego uśmiechu.

„Smacznego."

Postawił przede mną talerz pełen kalafiora w sosie serowym. Nienawidziłem kalafiora, ale zawsze było to lepsze niż brukiew. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i podziękowałem.

„Wiem, że go nie lubisz."

Zaśmiał się mężczyzna, widocznie nie potrafiłem ukryć zmieszania patrząc na mój posiłek.

„Jutro może uda mi się dostać trochę mięsa i zjemy je z..."

Przerwałem mu.

„Z brukwią."

Westchnąłem. Nie narzekaliśmy na głód, ale przez wojnę bardzo trudno było zdobyć coś smacznego do jedzenia. Już nie pamiętam, kiedy jadłem rybę czy pomarańcze.

„Nie marudź, staram się jak mogę żeby to nie smakowało jak dętka od roweru."

„Doceniam to."

Chwyciłem go za dłoń.

„Zawsze możesz posłuchać rządu i jeść wiewiórki."

Zachichotał, a ja wepchnąłem sobie do ust kawałek warzywa. Nie wiem, co jeszcze minister żywności będzie w stanie wymyślić żeby odciągnąć uwagę od reglamentacji.

Londyn, 21 stycznia 1942r.

Praca nie była już dla mnie takim stresem, gdy wiedziałem, że Ed będzie u mnie w mieszkaniu. Prawdopodobnie odsypiał teraz swoją nocną zmianę.

Miałem po pracy zacząć szukać prezentu urodzinowego dla niego. Zawsze miałem problem z wyborem upominków, a to, że tak bardzo mi zależało w niczym nie pomagało.

Gdy zakładałem płaszcz i myślałem już tylko o opuszczeniu pracy do moich uszu dotarł zdany mi głos.

„Szukam doktora Tylera.

Odwróciłem się z szerokim uśmiechem na twarzy, nie pomyliłem się.

„Johnny!"

Ucieszyłem się na jego widok.

„William, dobrze Cię widzieć."

Uścisnął mnie mocno.

„Myślałem, że spotkamy się jeszcze w grudniu."

Przyznałem.

„Też tak myślałem, ale wróciłem tutaj dopiero parę dni temu."

Skierowaliśmy się ku wyjściu cały czas dyskutując. Opowiedział mi o Ameryce, o tym jak tęskni za jego ukochaną i o ich zaręczynach.

„Powiedziała tak, nie wyobrażasz sobie jak się wtedy stresowałem."

William x EdwardWhere stories live. Discover now