Rozdział piętnasty

202 33 2
                                    

Londyn, 15 marca 1939r.

W końcu zacząłem na poważnie szukać mieszkania.

Nie widziałem Charlotte od ponad pół roku. Nie dała mi nawet znaku życia. Nie miałem wyboru. Cały czas chciałem się usprawiedliwiać z tego, co robię. Przecież byłem dorosły!

Chciałem coś małego. Coś, co wystarczyłoby tylko mi. Nawet nie pomyślałem o współlokatorze. Czułbym się z tym niekomfortowo.

Pragnąłem mieszkania w spokojnej okolicy gdzie nie musiałbym słyszeć codziennie gwaru miasta. To było strasznie uciążliwe, a ja i tak wystarczająco mało spałem. Chciałem mieć ciszę i spokój.

Chyba zacząłem się starzeć. Uciekałem, od czego co wszystkich przyciąga do stolicy- Nigdy nieśpiącego miasta. Szczególnie teraz, gdy wszyscy zaczęli się tu zjeżdżać. Chyba dzięki temu nie powinienem mieć problemu ze sprzedaniem domu. Na pewno znalazłaby się jakaś rodzina, która chętnie zamieszkałaby w takim rodzinnym domu... Boże, nikt w to nie uwierzy. Rodzinny dom? Mam tylko nadzieję, że dla następnych, właścicieli te mury będą kojarzyły się tylko z domowym ciepłem i miłością.

Nie mogłem sobie uświadomić, że już niedługo będę miał dwadzieścia dziewięć lat. To już tylko mały krok to trzydziestki. Ten czas tak szybko płynął. Prawie od dziesięciu lat prowadzę notatki i nawet nie zauważyłem jak dużo już zeszytów się zebrało.

Wiele z wpisów po prostu wyrwałem, zniszczyłem. Nie mogłem patrzeć na to, co znajdowało się na tych stronach. Sporo notowałem na osobnych kartkach, które wciskałem pospiesznie do notesów, a później często gubiłem.

Londyn, 5 kwietnia 1939r.

Praca w szpitalu dawała mi tyle szczęścia. Była cholernie męcząca, ale uwielbiałem ją. Czasami zdarzało mi się iść tam z grobową miną, ale gdy tylko widziałem mojego pierwszego pacjenta, przyklejałem na twarz swój najpiękniejszy uśmiech.

Czasami spałem po cztery, może pięć godzin dziennie, ale nigdy nie żałowałem, że zdecydowałem się pomagać ludziom. To pozwalało mi myśleć, że nie jestem w cale takim złym człowiekiem. Zazwyczaj wtedy w mojej głowie odzywał się mały głosik, który to wszystko podważał i przypominał mi, co kiedyś zrobiłem, ale starałem się go ignorować. Miałem ważniejsze rzeczy do wykonania.

Niektóre przypadki naprawdę mnie odstraszały.

Co prawda większość osób przychodziła z gorączką czy złamaną kościom, ale zdarzały się gorsze rzeczy. Chyba najbardziej wstrząsające były momenty, gdy ktoś przychodził z ogromną, krwawą raną czy odciętą ręką. Za każdym razem, gdy wiedziałem, że nie mogę już takiej osobie pomóc, ubolewałem. Przekazywanie rodzinie wiadomości o czyjejś śmierci zawsze wyglądało strasznie.

Kiedyś przywieziono chłopaka, który był cały poparzony. W jego mieszkaniu wybuchł pożar, a on nie dał rady go ugasić. W pierwszym momencie, gdy na niego spojrzałem, przeraziłem się. Nie dlatego, że jego cała twarz była cała czerwona i pokryta bąblami. Dlatego, że tak bardzo przypominał mi Erica. Niedorzeczność. Jego twarz była tak zwęglona, że jego rodzina miała problem żeby go rozpoznać. Moją pierwszą myślą przed spojrzeniem na kartę pacjenta była tylko prośba żeby to nie był on. Na szczęście. Nie dałbym rady leczyć go. Jego stan był beznadziejny, nie przeżył nocy.

Londyn, 28 kwietnia 1939r.

Gdy tylko zgłosiła się do mnie rodzina chętna do kupna domu byłem prze szczęśliwy. Nie spodziewałem się, że tak szybko kogoś znajdę.

Młode małżeństwo wraz z dziewięcioletnim chłopcem i paromiesięczną dziewczynką.

To było mieszkanie idealne do nich. Opowiedziałem im, że również mieszkałem tu z siostrą i o paru dzieciach, które miały moje koleżanki z dzieciństwa. Wręczyłem małemu nawet kartonik z moimi starymi żołnierzykami, a on wtedy stwierdził, że muszą tu zamieszkać.

Nie rozmawiałem jeszcze z nimi o pieniądzach, musiałem najpierw znaleźć coś dla siebie, ale byłem pewny, że już niedługo to oni tu zamieszkają.

Londyn, 2 maja 1939r.

Nie wiedziałem, co to tęsknota, dopóki nie musiałem rozstać się z Ericiem na tak długi czas. Nie widziałem go od tak dawna. Moje serce tęskniło za biciem tego należącego do niego.

Zachowywałem się jak niepoprawny romantyk. Ty chyba było okropne. Sam już nie wiem. Bez niego wszystko wydaje się tak mało ważne.

Odliczałem do jego przyjazdu. Zostały jeszcze trzy miesiące, a ja już chodziłem podekscytowany. Nie mogłem się doczekać aż go zobaczę.

Byłem ciekawy czy bardzo się zmienił. Chciałbym już go uściskać, pocałować.

Denerwowałem się, że może coś nie wyjść. Że może nie dostać urlopu. Tak bardzo poświęcał się pracy, rozumiałem to. Potrzebowałem jego bliskości, choć na chwilę.

Już pod koniec sierpnia będzie tylko mój. Wtedy będę musiał się nim nacieszyć na kolejne długie miesiące.

Londyn, 30 maja 1939r.

Moje poszukiwania mieszkania nie poszły na marne. Znalazłem takie, o jakim marzyłem.

Było w spokojnej okolicy i dzięki połączeniom metra całkiem niedługo podróżowało się do centrum czy szpitala, to było naprawdę ważne.

Może nie znajdowało się w tak dobrym położeniu jak mój, choć właściwie już nie mój dom.

Sprzedałem go, a pieniądze od razu przeznaczyłem na mieszkanie. Co prawda teraz pełno kartonów plątało mi się pod nogami, ale to nic. Sporą część rzeczy zostawiałem nowym właścicielom, nie będę miał na nie miejsca. Przeprowadzają się ze mną tylko najważniejsze rzeczy. Pamiątki rodzinne czy wszystko, co należało do Lottie. Może kiedyś będzie chciała to odebrać?

Trochę się denerwowałem. Nie wiedziałem nawet, czym dokładnie. Przez ostatni czas dawałem sobie sam radę, więc dlaczego teraz nie mam dać? Byłem już dorosły i odpowiedzialny.

Nie mogłem się doczekać, aż pokażę Ericowi moje nowe mieszkanie. Musimy je ochrzcić.

William x EdwardUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum