Rozdział dwudziesty drugi

235 40 14
                                    

Londyn, 19 listopada 1940r.

Myślałem, że to było jednorazowe. Miałem nadzieję, że Bell po prostu przejazdem wpadł do szpitala i nie będę musiał go już więcej oglądać.

Niestety następnego dnia, gdy dotarłem do pracy on też tam był. Dzień w dzień, gdy tylko zjawiałem się w szpitalu witał mnie jego ohydny uśmiech.

Gdy tylko widział mnie na korytarzu starał się zacząć rozmowę. Gdy tylko mogłem, uciekałem tłumacząc się brakiem czasu i pacjentami. Niestety bywały chwilę, gdy po prostu nie miałem szans by go zbyć. Rozmawiał ze mną i podawał mi kawę, co było jedynym plusem.

„Co tam słychać u twojej rodziny?"

Uśmiechnął się do mnie szeroko, gdy próbowałem odpocząć w pokoju dla personelu.

„Moja siostra wyjechała ze swoim narzeczonym z miasta w obawie przez wojną."

Skłamałem. Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że wyjechała, a ja nawet nie wiedziałem czy dalej była żywa.

„Gdzie twoja obrączka? Co z tą piękną dziewczyną, która miała zostać twoją żoną?"

Zapytał, a ja na początku nie mogłem zrozumieć, o co mu chodziło. W końcu przypomniał mi się kolacja sprzed dziesięciu lat, gdzie razem z Emily udawaliśmy zakochanych.

„Rozstaliśmy się już dawno temu."

Znów skłamałem. Naprawdę nie chciałem już z nim rozmawiać. Wypiłem moją kawę do końca i podniosłem się z starej kanapy.

„Czas na mnie."

Pożegnałem się krótko i wyszedłem do poczekalni, gdzie znajdowało się pełno osób.

„Doktorze! Moja żona!"

Młody mężczyzna chwycił mnie za rękaw. Odwróciłem się w ich stronę i zobaczyłem kobietę w zaawansowanej ciąży.

„Ona rodzi!"

Jego oczy wyrażały tylko panikę.

„Siostro!"

Zawołałem, a po chwili zjawiły się dwie pielęgniarki, które zawiozły mężatkę na sale porodową.

Codziennie tyle osób tu umierało. Za każdym razem, gdy byłem światkiem narodzin, wierzyłem w to, że kiedyś wojna się skończy, a właśnie ci ludzie będą godnie reprezentować nasz kraj.

Londyn, 28 listopada 1940r.

Wojna jest czymś okropnym.

To, co dzieje się w wschodniej części Europy jest koszmarem. Słyszałem od mężczyzny, który cudem przedostał się na wyspy, że życie tam jest przekleństwem.

Podróżowanie teraz gdziekolwiek jest niemożliwe. Niemcy przejęli większość państw. Nawet Francja nie dała rady z Hitlerem.

Rodzina Królewska pomagała Brytyjczykom jak tylko mogła. To w jakimś stopniu pomagało nam walczyć i odbudowywać miasto.

Bywały dni, gdy miałem w pracy czas na zjedzenie czegoś ciepłego czy nawet odpoczynek. Bywało ich naprawdę mało, ale jednak. Czasami zaś ludzie jakby się umówili. Nie miałem chwili oddechu. Nie jadłem, nie spałem, nie miałem nawet czasu usiąść. Schudłem. Dosyć sporo, moje policzki zapadły się, a ja stałem się blady. Wyglądałem jak swój własny cień.

William x EdwardWhere stories live. Discover now