Prolog

1.6K 99 19
                                    

Londyn, 15 maja 1965r.

Obudziły go pierwsze promienie słoneczne wdzierające się przez odsłonięte okno. Przesunął dłonią po pościeli szukając ciepła drugiego ciała. Niestety jego dłoń trafiła na przyjemnie chłodną pościel. Tegoroczna wiosna dawała się we znaki, było ciepło i słonecznie. Nie powinien narzekać, w Londynie to nie często się zdarza. Przetarł dłońmi zaspane oczy i położył nogi na zimnej podłodze. Spojrzał w stronę, gdzie powinien leżeć jego wybranek. Zaniepokoiła go ta dziwna cisza panująca w całym domu. Podniósł się z posłania i uprzednio ścieląc łóżko, ruszył do toalety. Liczył, że tam go spotka, golącego kilkudniowy zarost, ale tak się nie stało. Zaczął coraz bardziej się denerwować. Po raz kolejny to mu zrobił. Wyjechał. Bez żadnego słowa, pożegnania. Ostatnią nadzieją była kuchnia znajdująca się na parterze. Zbiegł szybko po schodach odziany tylko w skąpy materiał swojej bielizny. Nie zobaczył go, stojącego przy kuchence i smażącego naleśniki. Na stole leżały talerz z kanapkami, kawa i mały liścik. Dotknął kubka, który okazał się być już całkowicie zimny. Spojrzał na zegar, który wskazywał 9:26. Zazwyczaj do tej nie spał. Will budził go, gdy szedł do pracy. Dawał mu soczystego buziaka i mówił, że będzie tęsknił. Ale teraz było inaczej. Usiadł na jednym z krzeseł stojących przy stole i chwycił w dłoń lekko pogniecioną wiadomość. Bał się, co drugi chciał mu przekazać. Tak dobrze znane pismo mogło przekazać mu tyle ważnych informacji.

Drogi Edwardzie,

przepraszam, że znów tak wyjeżdżam. Wiem, że teraz pewnie się martwisz i złościsz na mnie, że nie byłem nawet w stanie się z tobą pożegnać. Wiesz jak bardzo nie lubię mówić Ci „do zobaczenia niedługo". Muszę wyjechać na północ kraju. Mam parę spraw do załatwienia z moim starym znajomym. To wszystko wyszło bardzo niespodziewanie, zrozum mnie.

Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam,

Twój William.

Miał racje. Po raz kolejny wyjechał gdzieś w głąb kraju nie mówiąc mu o tym. Znajomy z północy? Nigdy mu o nikim takim nie mówił. Ale to go nie zdziwiło. William nigdy nie był za wylewny, jeśli chodzi o słowa. Gdy on nadawał jak najęty, Will tylko siedział i patrzył na niego. Czasami się uśmiechał, potakiwał głową lub dopowiadał coś. Był raczej zamknięty, ale miał w sobie to coś. Pod tą skorupom cichego człowieka tak naprawdę był bardzo uczuciowy człowiek. Ed nie pamiętał momentu, w którym się w nim zakochał. To było po prostu koleją rzeczy. Nie mógł przejść obojętnie obok takiego mężczyzny. Coś mu nie pozwalało o nim zapomnieć. O nim i jego niebieskich, błyszczących oczach.

Schmidt naprawdę zaczynał się martwić. Liczył, że zobaczy swojego partnera już po kilku dniach. Minął pierwszy dzień, drugi, tydzień, a go nadal nie było. To tylko niepokoiło mężczyznę z lokami na głowie. Nigdy nie znikał na tak długo. Zawszę to było kilka dni, a nie dwa tygodnie. Ale co mógł zrobić? Tylko czekać aż wróci do domu. Cały i zdrowy.

Gdy rozwieszał pranie na tyłach domu coś cały czas go rozpraszało. Nie mógł w ogóle się skupić, przez co coś ciągle wypadało mu z rąk. Jego myśli uciekały w dziwną stronę. Kątem oka patrzył na starą szopę. Jego mężczyzna często tam przesiadywał, ale nigdy nie chciał go tam wpuścić. Z resztą jakoś nie za bardzo chciał wchodzić do tego pomieszczenia. Przerażało go. Ale może to właśnie tam znajdzie odpowiedź na nurtujące go pytanie: „Gdzie podział się mój ukochany?" Nie myśląc długo nad tym czy dobrze postępuje odłożył pusty kosz na pranie i ruszył w kierunku szopy. Dostanie się do niej nie było wcale takie łatwe, ale co to dla niego jakaś kłódka? Znał Williama od dwudziestu pięciu lat. Wiedział o nim prawie wszystko, a przynajmniej tak mu się zdawało. Tyler nie był taki głupi żeby zostawiać zapasowy klucz na widoku, ale nie wiedział, że jego narzeczony znał każdy zakamarek tego domu. W końcu jako pan domu musiał utrzymywać porządek i ład. Wkroczył do salonu i wsunął palec w małe przedarcie w fotelu, na którym zawszę siedział szatyn. Wyciągnął z dziurki klucz i szybko udał się z powrotem na zewnątrz. Śmiał się w duchu z Willa za to, jaki nieświadomy był. Chwycił kłódkę i szybko ją otworzył. Popchnął drzwi, które nie wyglądały na takie solidne, jakie w naturze były.

Chyba chciał to miejsce zostawić tylko dla siebie.

Pomyślał i wszedł do środka. Po omacku szukał na ścianie włącznika światła. Gdy w końcu go znalazł pomieszczanie rozświetliło się jasnym, nieprzyjemnym dla oczu blaskiem. Dwie jarzeniówki pomrugały nim zapaliły się na stałe. Zamknął za sobą drzwi i dopiero wtedy popatrzył w głąb pomieszczenia. Brudny dywan, stare biurko i rozpadające się krzesło. Edward pokręcił tylko w dezaprobacie głową.

Jak on mógł tu przebywać?

Jego płuca już po chwili domagały się świeżego powietrza, bo duchota, jaka tam panowała była prawie nie do zniesienia. Otworzył małe okienko, które z jakiś dziwnych przyczyn było pomalowane na czarno. Ani jeden promień nie był w stanie wedrzeć się do środka. Dlaczego nigdy wcześniej nie postanowił tu posprzątać? Gdy rozglądał się dalej jego wzrok natrafił na sporą półkę całą zastawioną jakimiś notesami. Mężczyzna wzruszył ramionami i chwycił za pierwszy, który się tam znajdował. Na samej górze widniała data 26 listopada 1929. Jedenaście lat przed ich spotkaniem. William miał wtedy dziewiętnaście lat. Ed był okropnie ciekawy, co chodziło po głowie jego miłości w czasach, gdy był jeszcze nastolatkiem. Wtedy nie wiedział, że to, co tam przeczyta nie będzie w ogóle podobne do jego dziecinnych zabaw.

William x EdwardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz