Rozdział 17

924 89 13
                                    

Przepraszam, że tak późno :(
Neta nie było :(

xx

Ostatecznie kieszenie zawsze mogą mi przeszukać, a do skarpetek raczej zaglądać nie będą.
Wracam na dywan i patrzę w ogień.

Kiedy Hank wraca udaję, że tak było cały czas.

*

POV MIKUSIA POV

-Ok, dobra. Co możemy zrobić? - powoli się ogarniam. Moja rozpacz nam tu nie pomoże, a w szczególności nie pomoże Ami.

-Eeem... wydeptany śnieg jest chyba najlepszym rozwiązaniem.

-Ok.

Idziemy do miejsca, w którym zazwyczaj Ame przechodzi przez las.

-Jakie ona ma buty? - pyta mnie Leo.

-Zazwyczaj Martensy.

Ślady rozgałęziają nam się na dwie ścieżki.

-Okej, to raczej chodźmy tą ścieżką. Te ślady przypomnają Martensy dużo bardziej. Poza tym tu jest skrót, a ona raczej nie chciała iść w nocy dłuższą drogą.

-No raczej.

Idziemy dalej za śladami.

-Omg...

Na śniegu widnieje prawie dokładny odcisk człowieka.

-Chyba to mamy.

Odcisk przeradza się w długą linię, jakby ktoś był ciągnięły. Po czterach metrach się urywa i są tylko ślady butów.

-Pewnie ją podniósł.

Idziemy dalej. Jest mi zimno, ale teraz to nie ma znaczenia. Ważna jest tylko Ame. Jej pewnie jest zimniej.

POV AMANDA POV

Wreszcie jest mi ciepło. Mężczyźni pozwalają mi posiedzieć chwilę przed kominkiem, chociaż to jedynie ze względu na to, że rozmawiają, po czym szef raczej brutalnie chwyta mnie za ramię i podnosi do góry. Szarpie mną i popycha do drzwi za kuchnią.Otwiera je.
Schodzę po schodach, czując we włosach jego oddech. Nie mam siły protesotować. Jestem słaba, za słaba, utykam przez nogę.
Znajduję się w jasnym pomieszczeniu oświetlonym bardzo sztucznym, białym światłem. Sadzają mnie na krześle (ok, bardziej pasuje określenie 'szef popycha mnie na krzesło') i przypinają do niego klamerkami moje ręce. Szef wyjmuje malutki nożyk i robi kreseczkę na skórze mojego ramienia. Rana jest tak mała, że podczas nacinania skóry jedynie lekko mnie piecze, nawet nie boli. Pojawia się plamka krwi, rośnie i spływa jako kropelka po mojej ręce. I tyle.

Hank przynosi mały słoik. Spodziewam się strzykawek, rurek i nie wiadomo czego.

W słoiku brzęczy mały owad. Podobny do muchokomara, ale większy. Nic nadzwyczajnego.

Hank podaje słoik szefowi. Ten odkręca wieko i błyskawicznie przystawia słoik do mojej ręki. Patrzę na to ze zdziwieniem i lekkim strachem. O co tu chodzi?

POV MIKUSIA POV

Szlaki takich samych butów rozbiegają nam się na dwa kierunki.

-Albo było ich dwóch... - nie kończę.

-...albo był jeden i nie jest głupi - za to kończy Leo.

Patrzymy trochę tępo.

-To...?

Leo podchodzi do śladów.

-Wiesz co... te są głębsze, mocniejsze. Z bliska wygląda, że ktoś bardziej się do nich przyłożył.

-To chodźmy tam - mój głos znów drży.

Idziemy przed siebie. Jest bardzo cicho. ZBYT cicho.

-Cause I'm hopeful, yes I am
Hopeful for today
Take this music and use it... - śpiewam cicho.

-...let it take you away
And be hopeful, hopeful
And He'll make a way
I know it ain't easy but that's okay.
Just be hopeful - może to dziwnie brzmi, że mój Leo lubi Charliego i Leo, ale tak naprawdę nie lubi... po prostu wszyscy moi znajomi muszą znać przynajmniej refran Hopeful. Ja cały czas to śpiewam i puszczam.

Robi się odrobinkę milej w tym ciemnym lesie i w tak przykrych okolicznościach.

*
Mamy rozdzialik!
Jest was już na serio dużooo!
Bardzo dziękuję za wszystie komentarze i votes.
Na serio, nie wiecie, jak to pomaga! ♡
I megaaa motywuje!

Podobało się?
Zostaw vote!
Skomentuj!
Będzie mi miło ♡♡

No to co, do następnego!
Kocham was ♡
Papapapa xxxxx

Dziecko ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz