Chapter 14

2.2K 195 14
                                    

3 lata później...

Nie mogłam zasnąć. Nie, nie chciałam zasnąć.

Przerażał mnie kalejdoskop snów, które mnie prześladowały.

- Musisz spać - usłyszałam w głowie nienależący do mnie głos.

Zacisnęłam usta w ledwo widoczną linię i spojrzałam zawzięcie przed siebie, czyli na siebie, bo naprzeciwko stało duże lustro. Żadna nieistniejąca istota nie będzie mi mówiła, co mam robić, mój prześladowca powinien się już do tego przyzwyczaić.

Wbrew natrętnym myślą, położyłam się na łóżku i patrząc na świecące gwiazdki na suficie, próbowałam zasnąć.

- Idziesz z nami na papierosa? - powiedział Adrian, który bez pytania wszedł do mojego pokoju i zapalił światło.

- Śpię.

Zirytowana przykryłam głowę poduszką, żeby nie musieć na niego patrzeć.

- Naprawdę? - zaśmiał się. - A myślałem, że znowu rozmawiasz sama ze sobą.

Rzuciłam w niego poduszką, ale nie osiągnęłam pożądanego efektu. Nie udało mi się trafić w mój irytujący cel, powinnam raz na zawsze zapamiętać, że tacy jak on mają nadludzkie szczęście.

- Przypomnij mi, dlaczego z tobą mieszkam.

- Jestem czarujący, a poza tym nie miałaś wyjścia, tylko ja toleruje twoje dziwne zachowania.

- Nienawidzę cię - syknęłam, na co on tylko się zaśmiał.

- Jakoś to chyba przeżyję - wydął usta i zamykając za sobą drzwi, rzucił: - Twój szefuńcio zadzwonił do mnie.

Od razu wyplątałam się z kołdry i rzuciłam się w stronę drzwi, które zatrzasnęły się za śmiejącym się do rozpuku chłopakiem. Wiedziałam, że mówił prawdę, bo mój szef rzeczywiście wydzwaniał na stacjonarny, gdy miałam wyłączoną komórkę. Pytanie brzmiało jednak, dlaczego Adrian zawsze musi mi wszystko utrudniać?

O nie, ja mu tego nie daruję - pomyślałam i pobiegłam za obiektem moich powtarzanych w głowie wyzwisk.

Szarpnęłam Adriana za koszulę i spojrzałam mu prosto w oczy, pomimo że był ode mnie znacznie wyższy. Nie pozwolę mu z siebie żartować, niech nawet mu się nie wydaje, że to jest możliwe, bo ja się nie dam.

- Co ci powiedział?!

- Niech pomyślę...

Ignorując moją obecność zaczął rytmicznie uderzać palcem o swoją wargę, wydając przy tym z siebie odgłosy, jakie zapewne w jego mniemaniu wychodząc z ust wszystkich medytujących buddystów.

- Sam nie wiem - powtórzył któryś raz z rzędu, co wyprowadziło mnie z równowagi do tego stopnia, że chwyciłam stojący na blacie garnek i gdy nie patrzył, wylałam na niego płyn znajdujący się w środku naczynia.

- Wariatko! To był olej. Czyś ty do reszty zgłupiała?!

- Co w garnku robił olej? Wiem, że jesteś koszmarnym kucharzem, bo przekonałam się o tym na własnej skórze, ale naprawdę nie słyszałeś o czymś takim jak patelnia?

- Nie śmiej się - powiedział śmiertelnie poważnie i wystawił oskarżycielsko palec w moją stronę. - To ty wystraszyłaś się pralki, gdy się tutaj wprowadziłaś. O matko, co to jest? Zwierzę, intruz, obcy? Zginę w tym mieszkaniu! - zakończył swoją tyradę przedrzeźniając mnie irytująco piskliwym głosikiem.

- Nadal podtrzymuję opinię, że tu zginę. A jeśli chodzi o pralkę, to nie powinieneś mi się dziwić, wsadziłeś do tego biednego urządzenia swoją skórę, nic dziwnego, że to brzmiało jakby kogoś zarzynali.

- Kurtka to ubranie, można je prać.

- Po pierwsze skórę lepiej prać chemicznie, a po drugie w twojej kurtce za ozdoby robi połowę żelastwa wyniesionego z domowego warsztatu, na miłość boską, przy rękawach masz poprzyczepiane gwoździe!

Adrian jak oparzony pobiegł na drugi koniec pomieszczenia i z urażoną miną, zaczął ostentacyjnie unikać mojego wzroku. Zachowywał się jak mały, rozwydrzony bachor, czyli normalka.

- W takim razie nie powiem ci, że twój szefuńcio chce żebyś przyszła wcześniej, bo przyjeżdża ktoś ważny - powiedział uśmiechając się zwycięsko, dopiero mój śmiech uświadomił mu, że wszystko mi powiedział.

- Jak dziecko, zachowujesz się jak malutki, nieznośny chłopczyk - powiedziałam zadowolona z siebie.

Podeszłam do Adriana i teatralnie wzdychając pogroziłam mu palcem, po czym uszczypnęłam go w policzek i uciekłam do pokoju, w którym czekało na mnie łóżko.

Zadanie na teraz?

Zasnąć jak najszybciej, bo muszę pójść wcześniej do pracy. Co to dla mnie, przecież nie mam problemów z bezsennością. A nie... Chwila, jednak mam z tym problem i to dosyć duży.

- W takim razie połóż się i zamknij grzecznie oczka, musisz spać.

- Och zamknij się - jęknęłam, mając dosyć głosu mieszkającego w mojej głowie.

Rzuciłam się niedbale na łóżko i przykryłam twarz poduszką, po czym na cały głos się wydarłam i nie obchodziło mnie kogo obudzę. Nie mogłam spać. Ludzie, to naprawdę straszne uczucie, przez niedobory snu w dzień zachowuję się jak zombie. Nienawidzę tego, naprawdę tego nienawidzę, to jest straszne. Chciałabym w końcu móc zapaść w spokojny sen bez koszmarów, w których widzę te wszystkie wyglądające znajomo twarze nieznanych mi ludzi. Nie chcę już analizować, dlaczego senne zjawy nazywają mnie Lisą, a nie Izabellą. Nic mnie to nie obchodzi, chcę po prostu zasnąć.

A

I stało się, poznaliście trochę lepiej Adriana, co o nim myślicie? Jak się zachowuje przyjaciel Thomasa przy Lisie/Izabelli? Myślicie, że jest odpowiednią osobą do ochrony dziewczyny? :)

Zapraszam na moje stosunkowo nowe opowiadania "Rozdzieleni" i "Ostatnia doba".



Kroniki Nefilim: Zakochany aniołOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz