37.5. Znajomy zapach wanilii i jaśminu

256 14 4
                                    

Madeline

Po jakiś może maksymalnie piętnastu minutach schodziłam na dół budynku, kiedy znalazłam się na zewnątrz powitał mnie cholerny żar lejący się z nieba. Często kierowałam się pogodą, kiedy było słońce czułam się szczęśliwa i faktycznie spotykały mnie same dobre rzeczy, kiedy padał deszcz zagłębiałam się w swoich myślach i analizowałam sytuacje, które mogłam rozegrać inaczej, kiedy na zewnątrz szalał wiatr zazwyczaj zwiastował coś co sprawiało, że na moment przestawałam oddychać natomiast burza sprowadzała samo zło, kiedy wszystko szło wedle prawidłowej linii zawsze coś się psuło, burza niosła ze sobą zniszczenie tak samo jak podczas jej trwania zazwyczaj moje życie posypywało się jak domek z kart. Dzisiaj było słonecznie jeśli miałabym iść tym tropem, byłam pozytywnie nastawiona i nawet kiedy zobaczyłam swojego męża stojącego po drugiej stronie ulicy i faktycznie tak jak sobie wyobrażałam palącego papierosa nie wzdrygnęłam się, nie poczułam obawy strachu czy paniki. Owszem bałam się, ale to było całkowicie normalne w mojej sytuacji, w końcu był zdolny do wszystkiego, ale w kancelarii gdzie są ludzie, jego pracownicy, potencjalni klienci będzie trzymał nerwy na wodzy. Tam na pewno ktoś usłyszy mój krzyk i moje błagania, ale czy na pewno? Tego nigdy nie będę już pewna jeśli chodzi o niego. Tym razem nie miałam ataku paniki na sam jego widok, kiedy stanął w progu mieszkania zaniemówiłam przeraziłam się, ale nie biła od niego rządza mordu. Czułam, że był nastawiony pokojowo, a tylko widok Jake go rozzłościł. Nie zawsze był potworem, czasem zdarzały się dobre chwilę, które mogłabym przywołać we wspomnieniach, choć było ich nie wiele to istniały, były realne i namacalne.

Przeszłam na drugą stronę ulicy czym zwróciłam na siebie uwagę stojącego Milesa, kiedy mnie zobaczył podszedł od drzwi pasażera czarnego mercedesa i otworzył je. Kiedy znalazłam się obok niego co prawda nic nie powiedział, ale lekko skinął głową informując mnie abym wsiadła i tak zrobiłam. Poczułam się znowu znajomo, nie mogłam zaprzeczyć, że przez ten cały czas nie przyzwyczaiłam się do niego. Choć nie zawsze było idealnie, prawie nigdy to jednak żyliśmy ze sobą dzień w dzień. Pewne rzeczy były mi po prostu znajome. Nie wiem co oni mieli z tym brakiem radia podczas jazdy, ale w tej sytuacji byli podobni ze Scottem. Wyłączone radio zero ozdobnych zawieszek w samochodzie, tylko zapach jaśminu i wanilii jego perfum, którymi zdążył przesiąknąć samochód. Mimo, że nienawidziłam tego zapachu bo wiązał się on z moim utrapieniem i zamknięciem w złotej klatce nie mogłam zaprzeczyć, że wdychałam ten znajomy zapach z lekkim uśmiechem na ustach. Byłam wariatką, bo inaczej nie można było tego nazwać. Miles zatrzasnął drzwi i ruszył w kierunku drzwi kierowcy, kiedy to zrobił i wsiadł do samochodu sprawnie włączył się do ruchu. Rzucił mi przelotne spojrzenie w lusterku, a kiedy coś zauważył spojrzał na mnie fizycznie i postanowił przerwać ciszę.

- Zapnij pasy. – nakazał.

Jednak tym razem, nie odebrałam tego negatywnie. Być może martwił się o moje zdrowie i życie, szkoda że nie interesowało go to jak zostawił mnie ledwo żywą w łazience. Choć bardzo chciałam iść na przód momentami po prostu nie potrafiłam wymazać złych wspomnień. To było jasne, że nie spojrzę już na niego inaczej niż na swojego kata i tym razem to nie był słaby żart. Zrobiłam to o co prosił i bez słowa pociągnęłam za pas rozciągając go i wkładając końcówkę w odpowiednie miejsce.

Przemierzaliśmy ulice Reedwood City, było naprawdę pięknie. Ludzie skrywali się przed żarem płynącym ze słońca pod różnymi parasolami czy czapkami z daszkiem. Inni zdając się nie przejmować upałem przemierzali ulice miasta w pełnym okryciu od stóp do głów, co mi zdawało się niedorzeczne, bo ja byłam cała mokra kiedy wychodziłam na zewnątrz w krótkim topie i krótkich spodniach więc jak osobom w czarnych dresach może nie doskwierać pogoda. Zazdrościłam im takiej odporności. Po chwili zobaczyłam znajomy szyld i parking na który się skierowaliśmy, tak się składało że zostało ostatnie wolne miejsce. Przez moją głowę przeleciał milion myśli, a co gdyby to miejsce nie było wolne i zmuszeni zostalibyśmy pojechać gdzie indziej, co gorsza do domu. To nie wchodziło w grę, ale tak naprawdę mógł mnie zawieść gdzie chciał, w końcu to on prowadził. Patrzyłam na niego trochę przychylniej ze względu na to, że dotrzymał słowa i przyjechaliśmy do kancelarii.

Lost hopeWhere stories live. Discover now