28. A co by było gdyby

255 16 1
                                    

Scott

Jedyne co mógłbym powiedzieć o tym dniu, to to, że był cholernie ciężkim dniem. Wracałem właśnie do domu i jedyne o czym marzyłem to rzucić się na łóżko i nie otwierać oczu dopóki porządnie się nie wyśpię. Ten dzień jak i poprzednie parę tygodni były bardzo pracochłonne, każda wolna chwila była wykorzystana w stu procentach. Całe dnie spędzane w firmie niedługo przyprawią mnie o siwe włosy albo co gorsza o szybsze tempo powstawania zakoli, a co do tego drugiego droga zapewne była bliższa i szybsza sądząc po tym iż wdałem się w geny ojca z czego nie byłem dumny. Stwierdzenie, że wolałabym nie mieć rodziny mogłoby być słabym określeniem lecz ta rodzina niczego mi nie zaoferowała jedynie popadanie w kłopoty, ale dzięki niej chociaż byłem sam w stanie szybko się usamodzielnić i odciąć w odpowiednim czasie nim byłoby za późno. Mimo wszystko przyszłości nie jestem w stanie wymazać i zapewne będzie się za mną ciągnąć.

Właśnie wjechałem na parking pod kamienicą, ostatnie wolne miejsce. Ostatnio zaczynało mnie tu wkurzać, że nawet pod własnym domem musiałem walczyć o miejsce parkingowe. Na szczęście się udało i zaparkowałem auto, wysiadłem z niego i ruszyłem w kierunku mieszkania. Nim zdążyłem przekroczyć próg parkingu usłyszałem głośne ciężkie kroki zbliżające się w moim kierunku oraz oklaski temu towarzyszące. Na początku pomyślałem, że to kolejny idiota który szuka guza w głowie, a ja naprawdę nie byłem w nastroju na kolejne kulturalne i grzeczne wytłumaczenie tego, że zaczepianie mnie w tym momencie jest beznadziejnym pomysłem.

- Gratuluję wygranej. – zwrócił się w moim kierunku dobrze znany mi głos nim zdążyłem spojrzeć w tamtą stronę.

Nie musiałem się odwracać, aby wiedzieć do kogo on należy. I nie pomyliłem się, że zbliża się do mnie idiota. Przewróciłem oczami na tę myśl i wzniosłem oczy ku niebu szukając jakiegoś zewnętrznego wsparcia. Niby nie musiałem się odwracać, ale przypomnienie mu o mojej wygranej i jego porażce było ode mnie silniejsze, więc odwróciłem się.

- Charles Weston we własnej osobie. Co Cię do mnie sprowadza? – parsknąłem pustym tonem. – Czyżbyś przypadkiem nie zapomniał o swoich zaczętych sprawach? – zakpiłem.

- Zrobiłem Ci przysługę nie zjawiając się na rozprawie.

No miał rację zrobił mi przysługę pokazując jakim jest skończonym idiotą. Pokonał się własną bronią, bo jedyne co miał to swoją obecność. A teraz nie miał nawet godności dokończyć tego co zaczął.

- Jeżeli zamierzasz mnie nachodzić pod moim mieszkaniem, może tym razem to ja zgłoszę Cię na policję. – zaśmiałem się ironicznie. Jego rozbawienie nagle prysło. Wyprostował się, a jego lekko opadnięte ramiona napięły się dodając mu parę centymetrów wzrostu. - Moja wygrana i tak była pewna, nie wiem czego oczekiwałeś. – dodałem po chwili mierzenia się spojrzeniem. – Dlaczego nie przyszedłeś? – drążyłem dalej ciekawy jego toku myślenia.

Naprawdę zastanawiałem się co siedzi w tej jego starczej głowie przesiąkniętej nielegalnymi politycznymi sztuczkami. Tylko głupi uważałby, że jest uczciwym i honorowym człowiekiem. I tylko głupi będąc na jego szczeblu zadzierałby z takim osobami jak ja. Byłem w jego mniemaniu gówniarzem, z którym nie warto się męczyć i latać po sądach, a jednak było to niespodziewane zakończenie.

- Zmieniły się okoliczności. – zaczął tajemniczo.

Zmrużyłem oczy nie za bardzo rozumiejąc co ma na myśli. Co niby takiego się zmieniło?

- Najpierw wyciągasz na mnie brudy z przeszłości, które nie mają absolutnie nic wspólnego ze sprawą, ściągasz z jebanego Nowego Jorku prawnika, przekupujesz moich byłych pracowników, a na sam koniec nie zjawiasz się na rozprawie. Sądzisz, że możesz się ze mną bawić w kotka i myszkę? – zakpiłem.

Lost hopeWhere stories live. Discover now