32.5. Byliśmy tylko ludźmi, dzieciakami, przyjaciółmi

269 13 0
                                    

Miles

- Miles co ty odpierdalasz? – wrzasnął poirytowany Scott.

- Kończę to co powinieneś zrobić ty. – odparłem machając kilkoma woreczkami z białym proszkiem nad wodą.

- Schowaj to! Wszyscy na nas patrzą. – warknął ściszając lekko głos.

- I co przeszkadza Ci to? – parsknąłem. – Przecież lubisz być w centrum zainteresowania. Aż tak bardzo tego potrzebujesz? Nie możesz bez tego wytrzymać ani minuty dłużej? – prowokowałem go dalej.

Zamachnąłem sie gwałtownie zawartością trzymaną przeze mnie w dłoni i przypadkowo jeden z trzech woreczków wpadł mi do stawu rozpływając się, tak jakby nigdy go nie było. Nie wypłynął na brzeg, a zapewne nawet jeśli by to zrobił, produkt nie byłby już do odratowania, zostałby tylko po nim mały strunowy woreczek. Swoją drogą ciekawy sposób na pozbycie się problemu. Czy jeżeli wepchnę tam Scotta, to kolejny mój problem zostanie rozwikłany.

- Ups, jeden problem mniej jeszcze tylko dwa. – parsknąłem i ponownie poruszyłem zawartością mojej ręki.

- Zabije Cię! – wrzasnął. – Przysięgam na wszystko, że po prostu Cię zabiję.

Zrobił wolny lecz bezpieczny krok w moją stronę, dając mi znać, że nie zamierza wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, ale jasno sugerując że się zbliża i zaraz odbierze swoją własność. Nie byłem głupcem, pokręciłem głową sugerując mu, żeby nie próbował tego co siedzi mu w głowie. On natomiast widząc moją reakcję uniósł wewnętrzne stronę dłoni do góry na wysokość klatki piersiowej. Miało to na celu zainsynuować zgodę, w jego oczach kryło się przerażenie rzadki widok, którym mogłem nacieszyć swoje oko, zazwyczaj był krótko mówiąc obojętnym bucem. Ciężko było mi zachować powagę widząc jego kwaśną minę, miałem ochotę wybuchnąć gromkim niepohamowanym śmiechem.

Jednak postanowiłem odpuścić przez chwilę zastanawiałem się jak taktownie uniknąć wrzucania go do stawu, ale żeby mimo wszystko wyjść z tego zwycięsko. I to był mój błąd, nie powinienem tego robić. W pewnym momencie poczułem chłodny dotyk na swoim barku, a następnie mocne pchnięcie. Popchnął mnie z całej siły jakby czytając mi w myślach. Jednak ja starałem się wyrzucić z głowy te myśl, a jak widać do jego głowy właśnie ona wleciała, co też nie było do końca przemyślanym w pełni działaniem o którym pomyślał kiedy już było na wszystko za późno. Na tym etapie znajomości to ja byłem tym rozsądniejszym nie tylko ze względu na to, że byłem starszy, on po prostu kochał pakować się w kłopoty, a ja byłem jego głosem rozsądku.

Zatoczyłem się do tyłu i z wielkim hukiem wpadłem do lodowatej wody przemakając do suchej nitki. Był popieprzony i to dosłownie. Na zewnątrz było jakieś dziesięć stopni, a może nawet mniej, a on popycha mnie do lodowatej wody. Fakt był młodszy, ale myślałem, że ma trochę więcej rozumu. Jak widać myliłem się, dragi wyżarły mu mózg dostatecznie. Byłem wściekły, a jeszcze bardziej kiedy spojrzałem na tego durnia szczerzącego się od ucha do ucha. Chyba nie przewidział tego, że sam na własne życzenie zniszczył sobie towar. Pomachałem mu pustymi woreczkami przed nosem, kiedy biały proszek rozpuścił się ponownie w wodzie. Ta myśl sprawiła, że lekko się uspokoiłem. Chociaż mój plan pozbycia się tego gówna został pomyślnie rozstrzygnięty nie ważne jakim kosztem, albo czyim. Wygrzebałem się z wody podpierając dwoma dłonmi o pomost. Kiedy się wyprostowałem otrzepałem się jak pies po umyciu, intensywnie chlapiąc chłopaka nieprzyjemną zimną taflą wody.

- Nie ma ćpania. – posłałem mu poirytowane, ale i zwycięskie spojrzenie. – Teraz powinienem wziąć odwet i wrzucić Ciebie tam i nie pozwolić Ci wyjść. – odgroziłem się.

Lost hopeWhere stories live. Discover now