25. Mocny prawy sierpowy

287 11 0
                                    

Scott

Był piękny ostatni dzień września, wszystko wracało do normalności. Ludzie wracali właśnie z wakacji do pracy, studenci wracali na uczelnie, a uczniowie na dobre wdrożyli się w naukę. Każdy czerpał teraz ostatnie chwilę ciepła i słonecznych chwil nim nadejdą paskudne deszczowe dni, nawet ja. I wszystko mogłoby naprawdę wyglądać idealnie gdyby nie wszystkie te wydarzenia, które nawarstwiły się w krótkim odstępie czasu a przede wszystkim durna rozprawa sądowa tak naprawdę nie mającą żadnego konkretnego celu. Winnym tego wszystkiego na pewno nie byłem ja, wiec mogłam sypiać i żyć spokojnie. Wyjąłem telefon z kieszeni spodni bo dzwoniła Maya. Ostatnim czasem dość skrupulatnie ją olewałem jednak nadal dając nadzieję na przyszłość. Lubiłem ją, może nawet coś do niej poczułem, ale to był chwilowy epizod, bo gdy żyłem z myślą iż w pobliżu nadal na wyciągnięcie ręki była dziewczyna, której oddałem całego siebie i nadal mnie miała nie mogłem myśleć w inny sposób o przyszłości. Byłem naiwnym kretynem dalej wierząc w to, że nagle wleci w moje ramiona, mówiąc jak bardzo żałuje wszystkiego, jak nagle pozbywa się pierścionka na swym kruchym palcu. Byłem idiota, ale chociaż to wiedziałem. Mogłem mieć wszystko, ale tego czego najbardziej pragnąłem nie mogłem kupić, ukraść ani zdobyć, bo nawet to ostatnie stawało się niemożliwe. Przeczekałem aż dzwonek połączenia się wyłączy i po chwili wystukałem do dziewczyny wiadomość informującą ją, że jestem w sądzie i nie mogę rozmawiać co nie było kłamstwem, bo tak właśnie było.

Razem z Natem staliśmy przed sądem w oczekiwaniu na rozprawę, która miałem nadzieję że dzisiaj dobiegnie końca, bo odwlekanie jej w czasie stawało się ciążące zarówno dla nas jak i mojego adwokata, który na pewno miał wiele ciekawszych spraw niż sprawa, która mogła obyć się bez udziału publiczności. Miałem już po dziurki w nosie zarówno Spencera jak i jego klienta, który był jak wrzód na dupie. Mogłem mu zapłacić tyle ile chciał, ale on wolał się sądzić i wyciągać jakieś brudy przeciwko mnie, które tak naprawdę nie miały z tą sprawa nic wspólnego. Kończyłem palić już drugiego papierosa gdzie w międzyczasie dostałem powiadomienie nadchodzącej wiadomości to była zapewne Maya, ale skoro byłem zajęty mogłem to zignorować. Nie chciałem jej ranić, ale nie potrafiłem inaczej. Mimo, że byłem pewny że nie jestem winny to i tak byłem trochę zestresowany, bo zarówno Charles jak i Spencer uciekali się do podstępnych sztuczek lecz tego samego nie mogłem powiedzieć o Natcie, który stał niewzruszony przeglądając telefon i śmiejąc się do niego jak wariat. Pokręciłem z zażenowania głowa i postanowiłem nawet tego nie komentować, przyszło mi żyć z wariatami w tym z samym sobą. Spotkaliśmy się chwilę wcześniej przed planową godziną rozpoczęcia, bo chcieliśmy omówić jeszcze pewne kwestie. Nate wychodził z założenia, że nie powinniśmy szukać niczego z ich przeszłości. Jeżeli tamci chcą grać nieczysto niech grają, ale sąd dowiedzie prawdy. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, ale skoro polecił mi go mój przyjaciel, to musiał być dobry. Przynajmniej chciałem w to wierzyć. A w sumie i tak było mi wszystko jedno. Wygrana oczyściła by moje dobre imię i pogrążyła sekretarza, zaś przegrana sprawiłaby oczyszczenie jego imienia, które i tak zapewne było szemrane co zdążyłem już sam wywnioskować i zapewne obciążyłoby mnie to surową karą pienieżną, co nie było aż takie straszne. Wolałbym jednak wygrać te sprawę, ale przegrana i tak ujdzie mi koło dupy, wiec naprawdę było mi wszystko jedno chciałem tylko skończyć te całą szopkę. I nie musieć kolejny raz zjawiać się pod tym budynkiem, a konkretnie nie w tej sprawie i w sumie w żadnej innej po dłuższym zastanowieniu. Miałem dosyć sądów, prawników i polityków.

- Zostało piętnaście minut do wejścia, a ich jeszcze nie ma. – zwróciłem się do mężczyzny przerywając jego bawienie się telefonem.

- Módl się o to, żeby nie przyszli. Wtedy wszystko będzie jasne kto wygrał. – odpowiedział spoglądając na mnie, a po chwili stał jak zamurowany. Przeniósł wzrok ze mnie na coś za mną albo na kogoś. Od razu odwróciłem się w tamtym kierunku podążając jego tropem.

Lost hopeWhere stories live. Discover now